[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziałem,że przez dłuższy czas nikt ich tam nie znajdzie, i liczyłem, że niebędą zbytnio się starać albo całkowicie zrezygnują z szukania.Ku mojemu zaskoczeniu po kilku godzinach ciosy ojca jakby zelżały,aż w końcu całkowicie ustały.Podniosłem się ostatkiem sił.Kosztowało mnie to wiele, ale chciałem mu za wszelką cenępokazać, że mnie nie złamał.Dopiero gdy stracę przytomność i niebędę władny wstać, będzie mógł spoglądać na mojepokiereszowane ciało z satysfakcją.Ale jeszcze nie teraz.Po tak długim czasie nie czułem już bólu, tylko wszechobecneodrętwienie.Krew lała się z ran, które pokrywały niemal każdycentymetr mojego ciała, i kapała na drogi z pewnością dywan, którywyścielał podłogę w gabinecie ojca.Ucieszyłem się z tego małegozwycięstwa.Ojca to z pewnością zdenerwuje przeze mniezniszczył takie dzieło sztuki. Jesteś silniejszy, niż się spodziewałem. Może mi się tylkowydawało, bo w końcu szumiało mi trochę w głowie od utraty krwi,ale wychwyciłem nutkę dumy w jego głosie. Niejeden już dawnozacząłby się skręcać i szukać schronienia w jakimś kącie alboskomleć o śmierć.Ty zaś sam nadstawiasz się do kolejnego ciosu.To głupie, choć też godne podziwu. Mam gdzieś twój podziw wycharczałem i splunąłem krwią,która zebrała mi się w ustach, wprost na dywan.Zaśmiał się, wyraznie tym rozbawiony.Nie wiem tylko, czyz powodu tego, co powiedziałem, czy też tego, co zrobiłem.Zresztąmało mnie to obchodziło.Stałem, chwiejąc się na słabych nogach,i czekałem na kolejną rundę jego tortur.Ale ciosy nie nadchodziły.Ojciec przyglądał mi się z nieokreślonym wyrazem twarzy i bezsłowa przez kilka minut.W tym czasie ogień z jego dłoni zgasł,a paznokcie przybrały wcześniejszy wygląd. Możesz już iść.Jestem dość zajęty rzekł w końcu spokojnymtonem, jakbyśmy właśnie skończyli zwyczajną pogawędkę.Tak po prostu.Po kilku godzinach sadystycznego zadawania miran stwierdził, że JEST ZAJTY.Zasiadł za biurkiem i zacząłprzeglądać swoje papiery.Stałem osłupiały przez kilka sekund.Niepotrafiłem uwierzyć, że ot tak sobie pozwala mi odejść, lecz niezamierzałem o nic go pytać.Wykorzystując swoją szansę, ruszyłemdo drzwi.Każdy krok był bolesny i wydawało mi się, że następnyskończy się moim upadkiem.Jakimś sposobem udało mi się dotrzeć do salonu.Nie mogłemwrócić do Kathie.Mój widok by ją przeraził.Z pewnością i takmartwiła się przez cały ten czas, a ja nie mogłem się jej pokazaći uspokoić, gdy wyglądałem jak chodząca, pokiereszowanai przesączona krwią istota przypominająca ciało z prosektorium poprzeprowadzonej sekcji.Dotarłem do barku, wyciągnąłem butelkę Johnniego Walkerai dosłownie padłem na kanapę.Ból wywołany przez ten upadeki dotknięcie otwartymi ranami skórzanego mebla wyrwał z mojegogardła przerażający krzyk.Z pewnością niósł się on echem pocałym zamku.Wypiłem duszkiem sporą część butelki.Potempociągnąłem drugi raz i następny.Gdy alkohol zaczął działać,otępiając umysł i jednocześnie uśmierzając nieco ból, zabrałem siędo oczyszczania tych poważniejszych ran.Oczywiście tych, doktórych miałem dostęp.Między zęby wcisnąłem sobie zwinięte resztki mojej koszulkii kawałek dżinsów, który ledwie wisiał na końcówkach nogawek.Odrywałem całe strupy zwęglonej skóry i mięśni, starając się przeztrzymany w ustach materiał stłumić krzyk wywołanyniewyobrażalnym bólem.Nie szło mi zbyt dobrze, ale trudno jestprzejmować się takim drobiazgiem, gdy niemal kona się z bólu.Po blisko godzinie męczarni i opróżnieniu całej butelki whiskyw końcu zemdlałem.Zdążyłem jednak oczyścić wiele ran, zarównotych mniejszych, jak i większych.Za jakiś czas powinny się choćczęściowo zagoić i przynieść ulgę obolałemu ciału.Obudził mnie czyjś delikatny dotyk.Z ogromnym trudemi niemałym bólem udało mi się podnieść opuchnięte powieki.Kręciło mi się w głowie i początkowo nie widziałem wyraznie, ale tozapewne zasługa dużej ilości wypitego alkoholu.Nade mną stałMeron ze współczującym wyrazem twarzy. Co słychać, Meronie? Wysiliłem się na uśmiech, lecz nawetminimalna zmiana wyrazu twarzy wywoływała u mnie ból.Natychmiast więc przestałem. Wyglądasz strasznie, paniczu.Ale przynajmniej nadal żyjesz odparł zupełnie poważnie. Co z Kathie? Otrzezwiałem natychmiast i spróbowałem siępodnieść.Meron powstrzymał mnie, przytrzymując za ramiona, cowywołało kolejną falę bólu. Wszystko w porządku.Nie martw się i odpoczywaj.Zapewniłem ją wczoraj, że nic ci nie jest, jednak ze względu nazaistniałe okoliczności nie będziesz mógł jej odwiedzić przez jakiśczas.To ją nieco uspokoiło.Chciała natychmiast do ciebie iść, leczzdołałem ją jakoś przekonać, że nie jest to najlepszy pomysł.Jestnadal w twoim pokoju, paniczu.Wczoraj służący wstawili nowedrzwi i posprzątali cały bałagan.Strzegę jej przez cały czas, choćnie sądzę, by jeszcze ktoś odważył się tam zajrzeć.Dałeś dośćprzykładną nauczkę Kreonowi i inni wiedzą już, co ich czeka, gdybychcieli spróbować. To dobrze. Położyłem się z powrotem, stękając przy tymi głośno wciągając powietrze.Ran na plecach nie byłem w stanieoczyścić sobie sam, więc nadal były otwarte i obficie krwawiły.Dziękuję ci.Jesteś dobrym przyjacielem. Wcale nie.Wczoraj cię zawiodłem, paniczu.Przepraszam wyszeptał cicho i smutno zwiesił głowę. Nie musisz mnie za nic przepraszać.Z własnej woli zgodziłeśsię mi pomóc i jestem ci za to wdzięczny.Ryzykowałeś, i to bardzowiele.A za to, że porządnie oberwałeś od Kreona, jestem ci winienniemałą przysługę. Zaśmiałem się i kosztowało mnie to sporocierpienia. Mógłbyś podać mi butelkę whisky? Oczywiście, paniczu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]