[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ubieraj się!- Po co?- Zabieram cię na przejażdżkę.Vidal okazał się głuchy na moje wykręty.Pociągnął mnie za sobądo zaparkowanego na rogu Born samochodu i kazał Manuelowiruszać.- Dokąd jedziemy?- Niespodzianka.Przejechaliśmy całą Barcelonę i dotarłszy do alei Pedralbes,zaczęliśmy piąć się pod górę.Kilka minut pózniej ujrzeliśmy VillęHelius; światło bijące ze wszystkich okien otaczało dom złotąobwódką.Vidal nie odzywał się, tylko uśmiechał tajemniczo.Wszedłem do domu za nim, a on zaprowadził mnie do salonu.Czekała tam grupa osób, które, zobaczywszy mnie, zaczęły bićbrawo.Był don Basilio i Cristina, Sempere ojciec i syn, moja dawnanauczycielka, dońa Mariana, i paru autorów z wydawnictwa Barrido iEscobillas, z którymi zdążyłem się zaprzyjaznić, Manuel, któryprzyszedł za nami, jakieś kochanki Vidala.Don Pedro podał mikieliszek szampana i uśmiechnął się.- Wszystkiego najlepszego w dniu twoich dwudziestych ósmychurodzin, Davidzie.Na śmierć o nich zapomniałem.Po kolacji przeprosiłem na chwilę gości i wyszedłem do ogroduzaczerpnąć świeżego powietrza.Rozgwieżdżone niebo delikatniesrebrzyło drzewa.Nie upłynęła nawet minuta, kiedy usłyszałem zasobą kroki i odwróciłem się, by dostrzec ostatnią osobę, którąspodziewałem się zobaczyć: Cristinę Sagnier.Uśmiechnęła się do mnie, jakby przepraszała za najście.- Pedro nie wie, że wyszłam za panem - zagadnęła.Zauważyłem, że nie nazywała go już don Pedro, ale udawałem, żenic mnie to nie obchodzi.- Chciałabym z panem porozmawiać - powiedziała.- Ale nie w tejchwili.I nie tutaj.Nawet ciemności ogrodu nie mogły zamaskować mojegozakłopotania.- Możemy spotkać się jutro? - zapytała.- Obiecuję, że nie zabiorępanu dużo czasu.- Pod jednym warunkiem - odparłem.- %7łe już nigdy nie będzie siępani do mnie zwracać per "pan".Przez te urodziny czuję się jużdostatecznie stary.Cristina uśmiechnęła się.- Zgoda.Ale pan też będzie mi mówił po imieniu.- To moja specjalność.Gdzie mielibyśmy się umówić?- Może u ciebie w domu? Nie chcę, żeby nas ktoś zobaczył aniżeby Pedro dowiedział się, że ze mną rozmawiałeś.- Jak sobie życzysz.Cristina uśmiechnęła się, zadowolona.- Więc jutro? Może być po południu?- Jak ci wygodniej.Wiesz, gdzie mieszkam?- Mój ojciec wie.Pochyliła się i delikatnie ucałowała mnie w policzek.- Wszystkiego najlepszego, Davidzie.Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, rozpłynęła się wmrokach ogrodu.Kiedy wróciłem do salonu, już jej tam nie było.Vidal obrzucił mnie lodowatym spojrzeniem z drugiego końca salonui dopiero kiedy uświadomił sobie, że na niego patrzę, uśmiechnął się.Godzinę pózniej Manuel, za zgodą Vidala, zaoferował się, żeodwiezie mnie do domu hispano-suizą.Usiadłem obok niego, jakzawsze, kiedy jezdziliśmy tylko we dwóch, a on instruował mnie wsztuce prowadzenia samochodu, a czasem nawet, nic nie mówiącVidalowi, pozwalał mi usiąść za kierownicą.Tej nocy szofer wydał mi się bardziej markotny niż zwykle.Nieotworzył ust aż do samego centrum.Zauważyłem, że schudł iwyraznie się postarzał.- Czy coś się stało, Manuelu? - zapytałem.Szofer wzruszył ramionami.- Nic takiego.- Coś jednak pana gryzie.- Kłopoty ze zdrowiem.W moim wieku nic już nie jest proste.Alenie martwię się o siebie.Martwię się o córkę.Nie wiedziałem, co mam powiedzieć.- Wiem, że pan ją lubi.Moją Cristinę.Ojciec widzi takie rzeczy.Przytaknąłem w milczeniu.Nie odzywaliśmy się aż do chwili,kiedy Manuel zatrzymał samochód u wylotu ulicy Flassaders.Podałmi rękę i jeszcze raz pogratulował z okazji urodzin.-Gdyby coś mi się stało - powiedział - pan jej pomoże, prawda?Zrobi pan to dla mnie?- Oczywiście, Manuelu.Ale co miałoby się panu stać?Szofer pożegnał się ze mną z uśmiechem.Patrzyłem, jak wsiadado samochodu i powoli odjeżdża.Nie miałem całkowitej pewności,ale przysiągłbym, że po milczącej jezdzie teraz mówi do siebie.11Aż do rana krążyłem po całym mieszkaniu, sprzątając,doprowadzając wszystko do ładu, wietrząc i odkurzając kąty iprzedmioty, o których nawet nie pamiętałem, że w ogóle istnieją.Pędem pobiegłem na targ, do kwiaciarni, a kiedy wróciłem, taszczącpęki róż, uświadomiłem sobie, że nie mam pojęcia, gdzie schowałemwszystkie wazony.Ubrałem się, jakbym miał starać się o pracę.Recytowałem nawszelkie sposoby kretyńsko brzmiące formułki powitalne.Przyjrzałem się sobie w lustrze i stwierdziłem, że Vidal miał rację, bowyglądałem jak wampir.Na ostatek spocząłem w fotelu, w galerii, zksiążką w ręku.Przez dwie godziny siedziałem ze wzrokiem wbitymw pierwszą stronę.Wreszcie, punktualnie o czwartej, usłyszałemdobiegające ze schodów kroki Cristiny i skoczyłem na równe nogi.Kiedy zapukała do drzwi, ja już tam stałem całą wieczność.- Witam, Davidzie.Przyszłam w nieodpowiedniej porze?- Nie, nie, skądże znowu.Zapraszam do środka.Cristina uśmiechnęła się uprzejmie i przekroczyła próg.Poprowadziłem ją do czytelni w galerii i poprosiłem, by usiadła wfotelu.Obrzuciła wszystko bacznym spojrzeniem.- Bardzo szczególne miejsce - powiedziała.- Pedro mówił mi, żetwój dom to wielkopańska rezydencja.- On woli używać określenia: dom zgrzybiałej starości, ale totylko kwestia gustu.- Mogę wiedzieć, dlaczego tutaj zamieszkałeś? To dom cokolwiekza duży dla osoby samotnej.Dla osoby samotnej, pomyślałem.Człowiek staje się takim, jakimwidzą go oczy pożądanej osoby.- Chcesz znać prawdę? Zamieszkałem tutaj, bo przez wiele lat,niemal dzień w dzień, w drodze do redakcji patrzyłem na ten dom.Zawsze był zamknięty na cztery spusty, więc z czasem umyśliłemsobie, że ten dom czeka na mnie.Zacząłem marzyć, śnić dosłownie,że kiedyś w nim zamieszkam.I tak się stało.-Wszystkie twoje marzenia i sny się spełniają?Ten ironiczny ton za bardzo przypominał mi Vidala.- Nie - odpowiedziałem.- Tylko to się spełniło.Ale wystarczy.Chciałaś o czymś ze mną porozmawiać, a ja ci tu zawracam głowęhistoriami, które pewnie cię nudzą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]