[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Za hamburgery i marynarkę.Oraz za rozmowę.Pomyślę o tym, co mipowiedziałeś.Zatrzasnęła drzwi, ale zaraz znowu je otworzyła, żeby oddaćmu marynarkę.- Dobranoc - powiedziała poważnym tonem grzecznejdziewczynki i drobnymi krokami weszła po schodach.Kiedy wyciągała rękę do klamki, drzwi otworzyły sięi Thwaite ze złośliwym uśmieszkiem wpuścił ją do środka.Odjeżdżając, Jed zastanawiał się, czy lokaj ma wpisaną w kontrakcie dwudziestoczterogodzinną służbę przy wejściu, czy po prostu szpieguje z czystej potrzeby szpiegowania.Kilkanaście dni pózniej w domu Throckmortonów odbywałosię zebranie Towarzystwa Ogrodniczego.Gussy była najmłodszą członkinią Towarzystwa od trzydziestu lat.Wprawdzie do grupy należało jeszcze kilka stosunkowo młodych mężatek, ale wszystkie one zdołały wymyślić przeróżnewymówki, dzięki którym mogły spędzić południe, opalając się,żeglując lub po prostu robiąc zakupy.Wszystko było lepsze odrozważań, jak spożytkować zyski ze sprzedaży lemoniady.Widząc, że zapowiada się długa dyskusja, Marian Throck-92 KOCHLIWA AUGUSTYNAmorton zaproponowała przełożenie jej do czasu następnego ze-brania.Thwaite z niewzruszonym spokojem oznajmił, że poda-no lunch, i panie z wyrazną ulgą przeszły z biblioteki na taras,gdzie nakryto trzy okrągłe stoły.Kryształy i srebra lśniływ słońcu.Zachwytom nie było końca.Tematy poruszane podczas lunchu dotyczyły pogody (świet-nej), wina (wybornego), kurczaka w kruchym cieście (Marianobiecała przekazać gratulacje swojemu szefowi kuchni, ale niekwapiła się z przedstawieniem Godfreya paniom) oraz wnuków(cudownych).Gussy z trudem tłumiła ziewanie.Postanowiła skorzystać z za-mieszania, które wybuchło na tarasie, kiedy Thwaite wtoczył wó-zek z deserami, i wstała pod pozorem, że chce dolać sobie wody.Była już przy drzwiach do domu, kiedy na jej drodze pojawił sięThwaite z pełnym dzbankiem i zablokował wyjście.Podziękowała mu przez zaciśnięte zęby.Zauważyła, że lokaji Babka wymienili znaczące spojrzenia.Powoli krążyła po tarasie, czekając, aż Thwaite zacznie serwo-wać tort beżowy z masą cytrynową, co da jej okazję ucieczki doogrodu.Tym razem udało się.Gussy westchnęła z ulgą i usiadłana ławce w gęstwinie ogrodu różanego.Bezmyślnie bawiła siękieliszkiem, zła na siebie, że chyłkiem ucieka od nieszkodliwychstarszych pań, zamiast otwarcie się z nimi pożegnać.Cała ona!A przecież nie dalej jak dwa tygodnie temu postanowiłarozpocząć nowe życie.I co? Poza tym, że pojawił się Jed, nicsię nie zmieniło.Wciąż była przywiązana do tego samego, nudnego miejsca, wykonywała te same, monotonne czynności i czuła tę samą duszącą niemoc.Przymknęła oczy.Nic się nie-zmieniło? Nieprawda.Dzięki Jedowi zrozumiała, że nie musi koniecznie wiązać sięz Andrewsem.To Jed uświadomił jej, że można robić w życiuinne rzeczy, nie tylko wychodzić za mąż.Co więcej - gdybyKOCHLIWA AUGUSTYNA 93Jed jej nie pocałował, na zawsze pozostałaby w przekonaniu, żenamiętność istnieje tylko w literaturze.Gdyby nie Jed, mogłaby nigdy w życiu się nie zakochać!Krzaki róż zaszeleściły głośno.Pewnie wiatr.Gussy otwo-rzyła oczy, ale od morza nie dochodził nawet najmniejszy podmuch.Dziwne.Krzaki w kącie zatrzeszczały jeszcze mocniej.Jeśli to Thwaite ją szpieguje, pomyślała ze złością, to.- Psst! - usłyszała szept.To nie był Thwaite.Odstawiła kieliszek na ławkę i rozejrzaładokoła.- Gussy! Tu jestem.Zza obrośniętej winem werandy wyjrzał Jed.- Jed! Co ty robisz? Jesteś naszym ogrodnikiem i naprawdęnie musisz chować się po kątach.- Wolałbym nie wpaść w oczy twojej babce.- Rzuciłostrożne spojrzenie w kierunku tarasu, skąd dochodził gwar kobiecych głosów.- Ona chce, żebym wygłosił wyldad dla tychkobiet, które jak jeden mąż wierzą, że Jellicoe jest bogiem,a każde wypowiedziane przez niego słowo zamienia się w perłę.- W takim razie dlaczego tu jesteś?- Chciałem zobaczyć się z tobą.Gussy poczuła, że skrzydła rosną jej u ramion, ale postanowiła za wszelką cenę zachować pozory powściągliwości.- Bardzo mi miło z tego powodu, ale muszę zaraz tam wracać.- Wracać? Chyba oszalałaś.Nigdy nie myślałem, że jesteślaka sumienna.- Bo nie jestem! Naprawdę nie jestem.Muszę tylko miećdobry powód do ucieczki.I zapominając o pozorach powściągliwości, rzuciła mu sięna szyję.Przytrzymał ją na odległość wyciągniętego ramienia.- %7ładnych skandali pod nosem twojej babki.Nic podobnegonie przyszło mi nawet do głowy.94 KOCHLIWA AUGUSTYNA- A może jednak?-Gussy zachichotała cicho i obejrzała siędo tyłu.Jed oparł ręce na jej biodrach.Zakołysała nimi uwodzicielsko, próbując podejść krok bliżej.- A może jednak nie? - droczył się z nią, chociaż wcale niemiał zamiaru jej powstrzymywać.Wtedy Gussy przyciągnęła do siebie jego głowę.- Nasza jest noc - zanuciła.- / oprócz niej nie mamy nic.Rozchyliła usta i wystawiła czubek różowego języka.- Trochę trudno się z tym zgodzić, zważywszy godzinę -mruknął - ale uważam, że każda pora jest dobra.- Skoro tak, Jed.- Gussy, nie czekając dłużej, zaczęła gocałować.Jed poczuł, jak fala gorąca przenika go od stóp do głów.Wydawało mu się, że Gussy w jednej chwili uruchomiła wszy-stkie jego komórki nerwowe.Miał nadzieję, że i ona to czuje,kiedy tak przylega do niego całym ciałem.Marzył, żeby jąposiąść tu i teraz, chociaż równocześnie wiedział, że nie tegochce naprawdę.Pomimo żądzy pragnął bowiem czego innego.Chciał, żebyzaznała z nim rozkoszy, jakich jeszcze nie doświadczyła.Chciał,żeby drżała z pragnienia, którego nie będzie umiała powściągnąć.Chciał, żeby powtarzała tylko jedno imię - jego, i żebyw snach widziała tylko jego twarz.Słowem - pragnął być jedynym mężczyzną w jej sercu, w jej myślach, jedynym działającym na jej zmysły.Opadł powoli na ławkę.Gussy schyliła się nad nim i palcamipieściła jego głowę, kark, czubki uszu.- Przytul mnie - wymruczała, oddychając ciężko.Wtulił twarz w jej piersi, oszołomiony ich idealnym kształtem, rysującym się pod koronkową bluzką.Szybko rozpiął jejguziki i wsunął dłonie pod materiał.KOCHLIWA AUGUSTYNA 95- Przytulę cię, kochanie.Na zawsze - obiecał głosem na-brzmiałym z pragnienia.- Nie! - krzyknęła, kiedy przesunął kciukiem po jej sutkach.Jęknęła i zacisnęła dłonie na drewnianych kratkach pergoli.W jednej chwili zasypał ich deszcz różanych płatków.- Nie! Nie puszczaj mnie! - krzyknęła jeszcze i zamilkła,bo przycisnął ją do siebie mocno, żeby poczuła, jak bardzo jejpragnie.Drgnęła zawstydzona, ale nie odsunęła się.Miał przedczarni jej brodawki, sztywne i wyprężone.Nie wytrzymał.Wziął jedną pierś w usta.Gussy opadła na niego, a jej włosyteasłoniły mu twarz brązowym welonem.- O mój Boże! Ethel! Czy to widzisz? Nie, lepiej nie patrz!- rozległ się przerażony głos za ich plecami.Gussy odwróciła się, lekko zamroczona, i mrugając powiekami, wpatrywała się w zgorszone twarze dwóch członkiń Towarzystwa, które, nie zauważone, udały się na przechadzkę doróżanego ogrodu Marian.Chciała uciec, ale nagle zdała sobie sprawę, że ma zsuniętąz, ramion bluzkę, a Jed wciąż całuje jej piersi.One nie mogą gozobaczyć! pomyślała w panice i zdziwiona własną siłą,przygwozdziła go do ławki, nie pozwalając wstać.- Proszę cię, Jed! Nie ruszaj się, bo cię zobaczą - błagała,zapinając guziki trzęsącymi się rękami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]