[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasz przyjaciel stanął mi w nowem niespodzianemświetle.My go nieznamy!Nadzwyczaj się srożył i gniewał, żem mu książki jego zobaczył. Waćpan gotów jesteś myśleć że to moje, dodał.Uchowaj Boże! Ja tegonierozumiem nawet co to jest! Byli u mnie dwaj professorowie i musieli teksiążki zostawić.Niechaj Jamund pamięta poodnosić.Stary sługa odwrócił się tylko i kiwnął głową. Dobrze, dobrze. Gotów sobie niewiedzieć co myśleć.Byłbym się zachwiał i doprawdyuwierzył mu, że książki nienależały do niego, gdyby nie rachunekastronomiczny widocznie ręką jego pisany.Dziwny człowiek, tak się starannieukrywa z nauką i udaje prostaka, jak drugiby z nią popisywał usilnie.Wrozmowie napróżno chciałem się coś od niego nauczyć wybadać; udaje zawszenieuka i trzyma się zupełnie Sokratycznej metody.Wywodzi swego rozmówcęna twierdzenia, które powoli z udaną przeprowadzając niewiadomością, przezrozmaite stopnie ich rozwoju kończy na wplątaniu w absurda, z nich zaśżadnem twierdzeniem niewyprowadza i skeptycznem zamyka szyderstwem.Taprostota, nieuctwo, gburowstwo, ta niewiara i dobroć razem, czynią go jednym znajdziwniejszych ludzi, jakich w życiu widziałem.Z ubogiemi i niższemi odsiebie skromny uniżający się łagodny; z dumnemi i tymi co się bez prawawyższemi być sądzą, przybiera ton prostaczy i ostry. Biada kto mu na ząbwówczas popadnie.Nikt od niego boleśniej wyszydzić niepotrafi!Z ludzmi dumnemi nauką tak właśnie postępuje, jak z dumnemi rodem lubgroszem; z pokorą pozorną poczyna, kończy zwycięztwem.Mruczał długo jeszcze chcąc mnie przekonać, że książki nienależały do niego,milczałem; ale poczuł stary, żem mu niewierzył. Chociaż bowiem nigdydomyśleć się głębokiej w nim nauki i ciągłego badania niemogłem, kiedy byłrozruszany, rozgrzany rozmową, wyrwał się ze słówkiem dającem do myślenia,że więcej umiał, niż powiadał.Ale złapany nawet na gorącym uczynku zapierałsię uporczywie.Mówił mi pózniej Jamund że mnóstwo książek kupował,sprowadzał, ale je zamykał w garderobie, od której klucz zawsze przy sobienosił.Zrzuciwszy z kolan sukę, począł się troszczyć czem mnie przyjąć ipootwierawszy szafki, dobywał pomarańcze, cukierki, ciasteczka. Waćpanowie to to lubicie, mówił to jedzże. Daj mi pan pokój z łakociami, smutny jestem. No no! I cóż to znowu! Marylka ci coś pewnie niedopisała.Może niewyszłapożegnać z balkonu?Zarumieniłem się bo niewiedziałem, że zbadał już i te spotkania nasze. Ja wszystko wiem dodał to stara historia, łatwo ją odgadnąć.Gdybymniewiedział tobym się domyślił. Domyślże się, co ci wymawiać przyszedłem?Chwilkę pomyślał namarszczył brwi popatrzał na mnie z uwagą. Hm! hm, Mocipanie a jak zgadnę? Oszczędzisz mi przykrego zaczęcia. Powiem ci: myślisz pewnie, że ja twojej Marylce napędzam niewiarę wprzyszłość i nieufność ku tobie. Niezgadłbyś, gdybyś tego nieuczynił! zawołałem. Nie ja nie ja! A cóż mi z tego, mój kochany? kiedym cię wprowadzał doich domu, starałem się wprzód poznać dziewczynę.Znałem dawno poczciwychjej rodziców, przypatrzyłem się jej pilnie. Kiedy masz głupstwo robić,starałem się, aby było jak najmniej niebezpieczne.Cóżby mi przyszło zprzeciwieństwa? Czyliż niewidzisz, że dla rodziców dla niej nawet, twojamłodość jest powodem niewiary, nieufności podstawą? A potem, kto u lichawie, co się w tych kobiecych sercach dzieje, to są bez dna Mościpanie.Niezapominaj Wać, że byłem Szambelanem Stanisława i widziałem wiele. A może i przebyłem wiele? spytałem, ale z tamtych czasów o naszych sądzićsię niegodzi.Niemieliście wiary. Hm! hm! powiedz niemieliśmy obyczajów kochanku a wiara była w głębi.Jedna chwila jej niewypędzi z serc.Wy się swoją chlubicie, a macie pozór tylko.Zresztą człowiek człowiekiem zawsze; a twojemu kłopotowi jam niewinienwcale.Teraz zaś mój młody przyjacielu, pomówmy cokolwiek rozsądnie.Tomówiąc usiadł, wziął Harnę faworytę swoją pudlicę na kolana i tak zaczął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]