[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choć posiwiał i złamany był na ciele, w duchu pozostałmłodym; ciągłe obcowanie z młodzieżą, którą kochał utrzymywało gow tej czerstwości, która jest darem wybranych.Lat trzydzieści spędziłto w wiosce swej, którą, miał pod Płockiem, to w Warszawie, to, gdybyło można, za granicą.Upadek pierwszej rewolucyi przygniótł go,ale nie odebrał mu nadziei, powtarzał po cichu piosenkę z 31 roku:Bo co się dziś nie powiodłoMoże się jutro powiedzie.Najmniejszy ruch w Europie, każda iskierka nadziei, rozpłomieniałago natychmiast, przylatywał do Warszawy, niespokojny dowiadującsię co się tam dzieje i zastawał najczęściej ludzi poziewających izdumionych, że się jemu coś na wsi śmiesznego przyśniło!!Dopiero w 1861 przyjechawszy do Warszawy uradował sięniezmiernie, postrzegłszy, że się na coś poważniejszego zanosi.Przystąpił tedy całem sercem i duszą do rozpoczynającego się ruchu.Wdowiec bezdzietny, przybrał sobie za synów wszystkichgorliwszych pracowników oswobodzenia, był ich mentorem,doradzcą, często kasyerem i najserdeczniejszym towarzyszem.Kochano też Zagrzebę jak ojca.Przy niezmiernym zapale pułkownik nie grzeszył zbytniąostrożnością, był trochę fatalistą, powtarzał często: co ma wisieć nieutonie, a co ma żyć, tego robaki nie zjedzą.W sprawie krajowejpostępował sobie prawie zuchwale, ale mu się bardzo szczęśliwieudawało.Gdy drudzy najzabawniejszemi otaczali się ostrożnościami,on ledwie niezbędne zachowywał.Chociaż w chwili, o której mowa,wybuch zdawał się jeszcze daleki, młodzież jednakże gorzała chęcią,przysposobienia się do niego, wyrywano sobie i przepisywanoksiążeczki o mustrze piechoty, jazdy, kosynierów, o wojniepartyzanckiej, jeszcześmy jednego karabina nie mieli gdydrewnianemi strzelbami młódz się po pustych kątach robić broniąuczyła.Naturalnie do tych mustr pokątnych, do tych potajemnychprelekcyj, Zagrzeba był używany jako nauczyciel i pomocnik, alestary, liczbie swych uczniów coraz rosnącej i ich natarczywościwystarczyć nie mógł.Szukał sobie pomocników i przy pierwszemspotkaniu z Preslerem umyślił go zbadać i użyć do wyręczenia siebie.Wprawdzie nie bardzo za nim przemawiało to, że był z wojskawypędzony, lecz pułkownik nie dobrze sobie przypominał przyczynętej kary, zdawało mu się, że to było jakieś małe przestępstwo, którezbyt surowo ukarano.O ludzi było ciężko, brał więc pierwszegojakiego pod ręką znalazł.Presler jeszcze się nie domyślał do czego mógł być użytym, alejakiemś przeczuciem grał przed pułkownikiem rolę wielkiegopatryoty.Poczciwy stary nie posądzał nigdy i nikogo o kłamanie tegouczucia, zdawało mu się, że niepodobieństwem jest aby możnapodobne świętokradztwo popełnić.Nie zwierzając się więc jeszczecałkowicie Preslerowi, dał mu tylko do zrozumienia, że go do czegośużyć może w sprawie ogólnej. W pierwszej chwili gdy się o temdowiedział, porucznik strwożył się i ucieszył razem.Dotąd miał tylkoposłannictwo wyszpiegowywania drobnych rzeczy wcale podrzędnejwagi, tu mu się trafiała gratka, która wprawdzie wiele przynieśćmogła, ale zarazem na rozgłos i niebezpieczeństwo go narażała.Jakkolwiek zepsuty Presler wahał się mocno, odstręczała go szkaradapostępku, obawa o syna, który się o nim mógł dowiedzieć, ale zdrugiej strony gdyby się tajemnica zachowała, mógł wiele zyskać.Pułkownik tą razą ostrożniejszy niż kiedykolwiek, nie mając się odkogo o człowieku dowiedzieć postanowił sam go zgłębiać, kazał mucodzień do siebie przychodzić i powoli się z nim zapoznawał.Preslernie był mu sympatyczny, odkrył w nim zaraz pijaka, ale miał jakąśsłabość do biboszów, i utrzymywał zawsze, że skłonność do trunkudowodzi poczciwości, bo kto ma się z czem ukrywać, ten się zawszeupić lęka.W tym czasie narad i projektów organizacji, gdy mimo już dośćostrych przedsięwziętych przez moskwę środków, wszystko sięskupiało i porządkowało, pózno w noc jednego dnia pułkownikrozstawszy się z Preslerem wyszedł na miasto.Chociaż mu wcale niemówił o celu swojej wycieczki, szpieg się łatwo domyślił, że szedł najakąś schadzkę i nie będąc jeszcze pewnym czy z tego skorzysta,przez właściwą rzemiosłu ciekawość, powlókł się za starym z daleka.Wkrótce nabył zupełnej pewności, że się nie mylił, bo pułkownikkrętemi uliczkami poszedł do jednej z wielkich fabryk przerobionej zestarego kościoła i klasztoru.Gmach ten położony dosyć odległe,ożywiony tylko we dnie, miał pozór zupełnej pustki.Wszystkie bramybyły pozamykane, w żadnem oknie się nie świeciło, nie byłonajmniejszego objawu życia do koła.Z dala stojący Presler posłyszałtylko pukanie i policzył ile razy i jak we drzwi uderzono. Oho! rzekł w duchu, tu coś jest!!Ale wnijść za pułkownikiem dalej nie było podobna.Preslerprzytuliwszy się do parkanu naprzeciw, i obwarowawszy od oczówludzkich, pozostał na straży.Widział jak kilka jeszcze osób do tejsamej furty w ten sam sposób stukało, potem po kilkogodzinnemoczekiwaniu, dopilnował jak się wszyscy w milczeniu rozeszli, i niewiedząc jeszcze jaki z tej wiadomości wyciągnie użytek, poniósł się znią do domu.My pójdziemy za pułkownikiem.Przeszedłszy puste podwórze klasztorne, które już dziś straciłocharakter jaki dawniej miało, Zagrzeba sklepionemi drzwiczkamidostał się do dolnej sali, która dawniej była refektarzem klasztoru.Architektura, spiczaste sklepienia, wązkie okna, framugiprzypominały jeszcze dawne jej przeznaczenie.Dziś był to składrozmaitych materyałów żelaznych w fabryce potrzebnych.Dziwnieone odbijały w tem miejscu niegdyś dla cichych uczt zakonnychprzeznaczonem.Wielka część refektarza nie była zajętą, wswobodniejsze dnie i wieczory mieszczono tu szkółkę rzemieślniczą,były więc ławy, stół i parę skromnych lamp przy ścianach.Gdypułkownik wszedł, już się tu kilka osób znajdowało.Byli to widocznieludzie wszyscy średniego stanu, ale różnych zajęć i powołania.Porysach twarzy poznać było można kilku izraelitów po raz pierwszydzielących prace i niebezpieczeństwa swych braci.Przynosili oni zsobą do wspólnej skarbony właściwą im przebiegłość i wytrwałość;wprawę w tajemniczo ciche działania, któremi wśród prześladowańutrzymywali się przez wieki; przykład wielkiej spójności, a na ostateki materyalne zasoby, które nie były do pogardzenia.Szlachta, którąciężko wyleczyć z dawnych przesądów, widząc korzyści tegoprzymierza, przyjmując je, nie mogła jednak do ostatka oswoić się z tąmyślą, że przyjdzie może w poświęceniu i gorliwości, niejednemużydowi ustąpić.Nie można zaprzeczyć, że pózno zawarta zgoda była zobu stron szczerą i serdeczną, ale ażeby stała się rzeczywistą, potrzebabyło jeszcze czasu i pracy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]