[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I nagłestanąłem wobec problemu: czy kustosza Janasa nie zabiłprzypadkiem szaleniec? Bo przecież, ktokolwiek tu działał iczegokolwiek chciał dokonać, nie mógł mieć nic przeciwkożonie poety, która przyjechała tu dopiero tego samego dnia popołudniu, nie znała w Borach nikogo i nikomu nie weszła wdrogę! Ale z drugiej strony to działanie mogło byćumotywowane czymś bardzo ważnym.Zacząłem gorączkowomyśleć i nagle zrozumiałem. Co pan zrozumiał? zapytała cicho Szczęśniakówna.Wieczorek uśmiechnął się. Chwileczkę.Muszę się jeszcze cofnąć do chwili strzału.Otóż drzwi dzielące bibliotekę od zbrojowni zatrzasnęły się izostaliśmy sami.Pochwyciłem moją koleżankę za rękę ipobiegliśmy w przeciwną stronę: minęły dosłownie sekundy odstrzału, kiedy zaczęliśmy biec.Po niecałej minucie byliśmy jużw podziemiu i zbliżyliśmy się do drzwi kuszami, a tam.tampodsłuchaliśmy fragment rozmowy panny Szczęśniakówny zpanem Wilczkiewiczem.Oboje zastanawiali się gorączkowonad tym, kto może być mordercą.Ale ja już wiedziałem, kto jestmordercą.Nie zwracając uwagi na westchnienie ulgi, które wydarło się zpiersi Wilczkiewicza, ciągnął dalej. Wiedziałem, kto jest mordercą, ponieważ żaden cud iżadna siła ludzka nie pozwoliłyby mordercy znalezć się przednami w kuszarni.A więc ani pan Wilczkiewicz, ani pannaSzczęśniakówna nie strzelali do mojej koleżanki z uchylonychdrzwi zbrojowni.Pozostała nam więc na naszej liście tylkojedna osoba:panna Sądecka.Nie zawieszając głosu i nie próbując żadnych efektownychzakończeń, ciągnął dalej: Ale jaki, na miłość boską, cel mogła mieć panna Sądecka wzabiciu osoby, którą przedstawiłem jej jako moją żonę? To byłozupełnie niezrozumiałe. Całe szczęście! Sądecka roześmiała się, nieco nerwowo. Kiedy wszyscy odpadli i zostałam sama na placu boju, ciarkimnie przeszły! Sekundę.Nagle zrozumiałem, jaki cel mogła mieć pannaSądecka strzelając do osoby, którą uważała za paniąWieczorkową. Naprawdę? powiedziała Sądecka. Tak, proszę pani.Otóż przypomniała mi się zupełnie nicnie znacząca scenka na korytarzu.Muszę ją pani przypomnieć,chociaż wydaje mi się, że zapadła ona pani w pamięć bardziejniż komukolwiek.Znajdowaliśmy się z koleżanką na korytarzu,kiedy drzwi pokoju pani Sądeckiej otworzyły się i wyszła ona donas, prosząc o zapałki.Moja koleżanka sięgnęła do kieszeniszlafroka i podała jej zapałki, ale równocześnie zauważyła, żema szlafrok powalany jakąś białą farbą.Nikt z nas niepowiedział już ani słowa na ten temat.Ja także nie zwróciłemna to uwagi, chociaż powinienem był zwrócić, bo tam, gdzie wgrę wchodzą obrazy uśmiechnął się do siebie farby teżmuszą odgrywać jakąś rolę.Ale kiedy na placu boju, jak tozostało już przed chwilą metaforycznie określone, pozostała, wmoim skromnym przekonaniu, jedynie panna Sądecka,zacząłem się zastanawiać, dlaczego chciała zabić mojąkoleżankę.I nagle olśnienie: farba! Co: farba? Marczak nie zrozumiał. Po prostu farba.Biała farba gruntowa.tak się onaprzecież nazywa.Farba ta schnie kilka do kilkunastu godzin,jeżeli się ją równomiernie rozprowadzi.A gdzie morderca mógłnajłatwiej ukryć kopię Trzeciego Króla tak, żeby jej nikt niespostrzegł? Pod gruntem, oczywiście! Zresztą skąd by się wzięłamokra zupełnie farba gruntowa o tej porze w pałacu?Pomyślałem o panu Marczaku i panu Ziętarze.Oni także moglijej użyć.Mogli przemalować obraz, ukryć oryginał, jeżeli gomieli.Ale na szczęście ani moja koleżanka, ani ja nie weszliśmydo pokoju żadnego z panów.Natomiast wbiegliśmy do pokojupanny Sądeckiej po jej ataku przerażenia.Przypomniałemsobie, że pod ścianą i pod oknem stały tam jakieśzagruntowane płótna.Ale czyżby panna Sądecka była taklekkomyślna i stawiała na froncie mokre, zagruntowane płótno,które mogło ją zdradzić? To także wydawało mi sięniezrozumiałe.Nawet najbardziej lekkomyślny mordercaukrywa jakoś dowody, czasem mniej pomysłowo, czasembardziej, ale nie pcha ich ludziom przed oczy.I znowuzrozumiałem, że trzeba na tę sprawę spojrzeć pod innymkątem.Pomyślałem mianowicie: a dlaczego znalezliśmy się wpokoju panny Sądeckiej? Dlatego, że zaczęła ona krzyczeć zprzerażenia i nie dawała znaku życia, kiedy zapukaliśmy doniej.Czyżby udawała po to, żeby uznano ją za najkruchszą inajpłochliwszą istotę znajdującą się na terenie pałacu? Tobyłoby możliwe.Ale przecież panna Sądecka nie wiedziała, żete dzwonki zadzwonią.Jeśli to ona zabiła kustosza, to przecieżwłaśnie w jej uszach te dzwonki musiały zabrzmieć najbardziejupiornie.Proszę sobie wyobrazić: wieczorem słyszymyopowiadanie o tym, jak dzwonki dzwonią, gdy umieragospodarz pałacu.Pózniej jedno z nas zabija gospodarzapałacu, wraca do siebie do pokoju, gorączkowo zamalowujekopię dowód przestępstwa, rozbiera się i nagle.dzwonkiodzywają się! Nie dziwię się, że po tak straszliwym napięciu,jakim, bądz co bądz, jest dla najgorszego nawet człowieka faktzabójstwa i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]