[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strugideszczu nadal lały się z nieba, wiał silny wiatr i od czasu doczasu rozlegał się złowrogi pomruk grzmotu.Siostry poczuły nagłą niechęć do opuszczenia przytulnegownętrza powozu i mnóstwo czasu spędziły, wkładając rękawiczki i naciągając kaptury peleryn na głowy.Kiedy niezostało już nic do zrobienia, Caroline wysiadła pierwsza,ściskając torbę pod pachą.Teresa Medeiros PO północyDrugi lokaj pośpieszył ku niej, żeby odebrać od niejbagaż.- Nie, dziękuję.Poradzę sobie - zaprotestowała, przekrzykując wyjący wiatr.Przynajmniej miała nadzieję, że to,co tak wyje, to jest wiatr.Portia i Vivienne również wysiadły i wszystkie trzy stanęły pod ciemną bryłą zamku.Wielka, kamienna budowlaw porównaniu z innymi zamkami w Wiltshire może nie byłazbyt imponująca, ale przynajmniej nie popadła w ruinę, jakpobliski Old Wardour Castle.Liczne renowacje, dokonanena przestrzeni wieków, sprawiły, że zamek łączył w sobieelementy średniowieczne, styl renesansowy i gotycki.Zdobiły go gargulce i przypory, i wszystko wskazywało na to, żenie brakuje tu lochów, wyposażonych w łańcuchy, kajdanyi madejowe łoże.Caroline uniosła wzrok i spojrzała na ściekającą międzywyszczerzonymi kłami gargulców wodę.Ogarnęło ją złeprzeczucie.A jeśli przywożąc tu siostry, popełniła fatalny,nieodwracalny błąd?Zanim zdążyła wydać polecenie, żeby natychmiast wsiadły do powozu, i nakazać stangredowi powrót do Londynu,otworzyły się wzmocnione żelaznymi sztabami dębowedrzwi zamku i wszystkie trzy zostały wprowadzone dośrodka.Ociekając wodą, stały w olbrzymiej sieni o kamiennejposadzce.W powietrzu czuć było chyba stuletni chłód.Ześciany spoglądała na nie głowa wypchanego jelenia o dzikobłyszczących szklanych oczach.Portia wsunęła drobną dłoń w rękę Caroline i wyszeptała:- Nieraz słyszałam, że dom odzwierciedla osobowośćwłaściciela.Teresa Medeiros PO północy- Właśnie tego się obawiam - odrzekła Caroline, równieższeptem.Przyjrzała się zdobiącym ściany starym arrasom,ukazującym krwawe i gwałtowne sceny.Na niektórych przedstawiono starożytne bitwy, nie szczędząc przerażających szczegółów, na innych prezentowanookrutne przyjemności polowania.Na najbliżej wiszącej tkaninie Caroline zobaczyła szczerzącego zęby psa, który rzucał się do gardła pięknej łani.Vivienne rozejrzała się dokoła z powątpiewaniem.- Jestem pewna, że w świetle dziennym wygląda to bardzo przyjemnie.Wszystkie podskoczyły nerwowo, kiedy z mroku wyłoniłsię garbaty lokaj z gęstą, siwą czupryną.W sękatej dłoniściskał świecznik.Był tak stary, że Caroline niemal słyszałaskrzypienie jego kości, kiedy powłócząc nogami, szedł w ichstronę.- Dobry wieczór paniom - zaskrzeczał starczym głosem,zardzewiałym jak stojąca obok zbroja.- Domyślam się, żemam przed sobą siostry Cabot.Oczekiwaliśmy przybyciapań.Mam nadzieję, że podróż była przyjemna.- Po prostu rozkoszna - skłamała Portia, dygając energicznie.- Nazywam się Wilbury i w czasie pobytu pań na zamkubędę do waszych usług.Jestem pewien, że z chęcią przebiorąsię panie w coś suchego.Proszę za mną.Zaprowadzę paniedo ich pokojów.Lokaj ruszył z wolna w stronę szerokich, kamiennychschodów, wiodących w ciemność, ale Caroline nawet niedrgnęła.- Bardzo pana przepraszam, ale gdzie jest lord Trevely-an? Miałam nadzieję, że powita nas osobiście.Teresa Medeiros PO północyWilbury zgromił ją wzrokiem spod śnieżnobiałych brwi.Pojedyncze szare włosy sterczały z nich jak kocie wąsy.- Pan wyszedł.Caroline zerknęła na olbrzymie łukowate okno naddrzwiami, dokładnie w chwili, kiedy błyskawica przecięłaniebo, a silny podmuch wiatru wprawił szyby w drżenie.- Wyszedł? - powtórzyła z niedowierzaniem.- W takąpogodę?- Pan ma bardzo silny organizm - oznajmił przeciąglestary służący, wyraznie urażony, że ktoś sugeruje coś przeciwnego.Nie mówiąc nic więcej, zaczął wspinać się poschodach.Vivienne chciała podążyć za nim, ale Caroline ją powstrzymała, kładąc jej rękę na ramieniu.- A panicz Julian? On też wyszedł?Wilbury obejrzał się i westchnął z teatralną przesadą.Caroline miała wrażenie, że za chwilę z jego starczych płucwydobędzie się obłok kurzu.- Młody panicz Julian przybędzie dopiero jutro w nocy.- Portia momentalnie posmutniała.- Jeśli nie chcą paniedo jutra czekać w sieni na jego przyjazd, proponuję udaćsię za mną.Caroline powiodła wzrokiem za lokajem, który dotarł jużdo półpiętra.Niewątpliwie miał rację.Mogły albo stać tui trząść się z zimna w przemokniętych płaszczach, albo iść zanim i uniknąć zapalenia płuc.Wilbury zaprowadził Portię i Vivienne do przylegającychpokoi na piętrze, a Caroline dał znak, żeby szła za nim dalej.Po przejściu następnych trzech ciągów krętych schodówpoczuła, że bolą ją nogi i zaczyna ogarniać ponury nastrój.Teresa Medeiros PO północySchody kończyły się pod wąskimi drzwiami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]