[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słuchał w milczeniu, z opuszczoną na ręce głową,, ale przez cały czas niezauważyłem na jego rzęsach ani jednej łzy: istotnie nie mógł płakać czy teżpanował nad sobą - nie wiem; jeśli o mnie chodzi, to nigdy nic smutniejszegonie widziałem.Nad ranem maligna ustała; z godzinę leżała nieruchoma, blada i takwyczerpana, że ledwie można było dostrzec, iż oddycha; potem zrobiło jej sięlepiej i zaczęła mówić, ale jak pan sądzi, o czym?.Taka myśl może przyjść dogłowy tylko umierającemu!.Zaczęła martwić się tym, że nie jest chrześcijankąi że na tamtym świecie jej dusza nigdy się nie spotka z duszą GrigoriaAleksandrowicza; i że inna kobieta będzie w raju jego towarzyszką.Przyszło mina myśl, żeby ochrzcić ją przed śmiercią: zaproponowałem jej to; popatrzyła namnie z wahaniem i długo nie mogła wymówić słowa; wreszcie odpowiedziała,że umrze w tej wierze, w jakiej się urodziła.Tak przeszedł cały dzień.Jak onasię zmieniła przez ten dzień! Blade policzki zapadły się, oczy zrobiły sięwielkie, usta płonęły.Czuła wewnętrzny żar, jak gdyby w jej piersi leżałorozpalone żelazo.Nastała druga noc; nie zmrużyliśmy oka, nie odchodziliśmy od jejpościeli.Strasznie się męczyła, jęczała i skoro tylko ból zaczynał się uśmierzać,starała się zapewnić Grigoria Aleksandrowicza, że jest jej lepiej, namawiała go,żeby poszedł spać, całowała go w rękę, nie wypuszczała jej ze swoich.Nadranem zaczął ją ogarniać przedśmiertny lęk, miotała się, zerwała bandaż i krewpociekła znowu.Gdy przewiązano ranę, uspokoiła się na chwilę i zaczęła prosićPieczorina, żeby ją pocałował.Ukląkł przy łóżku, uniósł jej głowę z poduszki,przywarł ustami do jej ziębnących ust; mocno owinęła mu szyję drżącymirękami, jakby w tym pocałunku chciała oddać mu duszę.Nie, dobrze zrobiła,że umarła! Co by się z nią stało, gdyby Grigorij Aleksandrowicz ją porzucił? Ato by nastąpiło wcześniej czy pózniej.Przez połowę następnego dnia była cicha, milcząca i posłuszna, chociażnasz lekarz męczył ją okładami i miksturą. Zmiłuj się, doktorze! mówiłemmu przecież pan sam powiedział, że ona musi umrzeć, więc po cóż tewszystkie pańskie preparaty?" Jednakże lepiej, Maksymie Maksymiczu odparł żeby mieć sumienie spokojne." Aadne mi sumienie!Po południu zaczęło ją dręczyć pragnienie.Otworzyliśmy okna, ale nadworze było goręcej niż w pokoju: postawiono lód koło łóżka, nic to niepomagało.Wiedziałem, że to nieznośne pragnienie jest oznaką zbliżającego siękońca, i powiedziałem to Pieczorinowi. Wody, wody!" mówiła ochrypłymgłosem uniósłszy się na pościeli.Zbladł jak płótno, porwał szklankę, nalał i podał jej.Zasłoniłem oczyrękami i zacząłem odmawiać modlitwę, nie pamiętam jaką.Tak, mój panie,dużo razy widziałem, jak ludzie umierają w szpitalach i na polu bitwy, ale tobyło co innego, całkiem co innego!.Przyznać się muszę, że jeszcze jedno mniemartwi: przed śmiercią ani razu nie wspomniała o mnie, a zdaje się, kochałem jąjak ojciec.No, niech jej Bóg przebaczy!.Cóż: prawdę mówiąc, kimże jajestem, żeby o mnie wspominać przed śmiercią?.Jak tylko wypiła wody, lżej się jej zrobiło, a w jakieś trzy minuty potemskonała.Przyłożono do ust lusterko ani śladu oddechu!.WyprowadziłemPieczorina z pokoju i poszliśmy na wał forteczny; długo chodziliśmy tam i zpowrotem obok siebie nie mówiąc ani słowa, z założonymi w tył rękami; jegotwarz nic szczególnego nie wyrażała i zrobiło mi się przykro: na jego miejscuumarłbym z rozpaczy. Wreszcie siadł na ziemi, w cieniu, i zaczął cośrysować patykiem na piasku.Ja, wie pan, raczej dla przyzwoitości chciałem gopocieszyć, więc zacząłem mówić; on podniósł głowę i roześmiał się.Mróz miprzebiegł po krzyżu od tego śmiechu.Poszedłem zamówić trumnę.Zająłem się tym, przyznam się, częściowo, żeby się rozerwać.Miałemkawał termolamy, obiłem nią trumnę i ozdobiłem czerkieskimi srebrnymigalonami, których Grigorij Aleksandrowicz nakupił dla Beli.Nazajutrz wczesnym rankiem pochowaliśmy ją za twierdzą, nad rzeczką,obok tego miejsca, gdzie ostatni raz siedziała; dokoła jej mogiłki rozrosły sięteraz krzewy białej akacji i dzikiego bzu.Chciałem postawić krzyż, ale wie pan,nie wypada: jednak ona nie była chrześcijanką. A cóż Pieczorin? zapytałem. Pieczorin długo był niezdrów, wychudł, biedaczysko; ale nigdy od tejpory nie rozmawialiśmy o Beli: widziałem, że to byłoby dla niegonieprzyjemne, więc po co? W jakieś trzy miesiące potem otrzymał przydział doN.go pułku i wyjechał do Gruzji.Od tego czasu nie spotykaliśmy się.Aha,przypominam sobie, ktoś mi niedawno mówił, że wrócił do Rosji, ale wrozkazach dowództwa korpusu tego nie było.Zresztą do nas wieści dochodząpózno.I sztabskapitan rozpoczął długą dysertację o tym, jak przykro dowiadywaćsię nowin spóznionych o rok chciał prawdopodobnie zagłuszyć smutnewspomnienia.Nie przerywałem mu i nie słuchałem.W godzinę potem można już było jechać; zamieć ucichła, niebo sięrozpogodziło i wyruszyliśmy.W drodze mimo woli znów wszcząłem rozmowęo Beli i o Pieczorinie. A czy nie słyszał pan, co się stało z Kazbiczem? spytałem. Z Kazbiczem? Doprawdy nie wiem.Słyszałem, że na prawym flankujest wśród Szapsugów jakiś Kazbicz, śmiałek, który w czerwonym beszmeciejezdzi sobie stępa pod naszymi kulami i nader uprzejmie się kłania, gdy pociskbzyknie blisko; ale to chyba nie ten sam!.W Kobi rozstaliśmy się; ja pojechałem ekstrapocztą, a MaksymMaksymicz z powodu ciężkiego bagażu nie mógł nadążyć za mną.Niespodziewaliśmy się, że się jeszcze kiedykolwiek spotkamy, jednak spotkaliśmysię i jeśli chcecie, opowiem jak: to cała historia.Przyznajcie jednak, żeMaksym Maksymicz to człowiek godny szacunku?.Jeżeli to przyznacie, będęcałkowicie wynagrodzony za swoje, być może zbyt długie, opowiadanie.II
[ Pobierz całość w formacie PDF ]