[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Twój dzwonek płacze powiedziała. Wiem.Słyszę go.Skręcił w ulicę Cervantesa, kierując się w stronędoków, i kilka minut pózniej znajdowali się na pokładziepromu do Myślnika, przepływającego obok latarnimorskiej.Tibo zacisnął ręce na kierownicy.Nie ruszał sięz siedzenia.Opuścił daszek pożyczonej czapki.Twarzskierował przed siebie, ale jego wzrok nie odrywał się odlusterka i obrazu znikającej z tyłu Kropki.Ten stawał sięcoraz mniejszy, bledszy, bardziej szary i zamglony, ażprzybrał barwę morza, rozpłynął się pośród fal i niepozostało nic poza bladą, zieloną kopułą katedry, a wkońcu byłam już tylko ja, mignęłam jeszcze złotem izniknęłam, jak bocianie gniazdo na tonącym trawlerze.Kiedy ostatnie ślady Kropki rozmyły się wpowietrzu, Tibo patrzył przed siebie, aż z morza wyłoniłsię Myślnik najpierw wąskie, szare smugi dymu zwędzarni, pózniej charakterystyczny smród ryb niesionyprzez wiatr, kominy pojawiające się wśród fal, czerwonedachy, białe domy, a wkrótce nabrzeże, do któregoprzybił prom.Dobry Burmistrz Krovic wziął ulotkę, którą dał muYemko, i rozłożył ją na kierownicy, przytrzymująckciukami.Kierując się nią, przejechał wąskimi uliczkamiMyślnika na drugą stronę miasteczka, gdzie bruk ustąpiłwąskiej piaszczystej drodze, która wiła się międzyzarośniętymi wydmami, prowadząc na koniec wyspy.Tobyło ostatnie miejsce na świecie malutka gospoda nakońcu zapomnianej plaży, za nią horyzont, a dalej jużtylko niebo.Tibo wjechał rozkołysaną taksówką na dziedziniec idalej do stajni, której dwuskrzydłowe drzwi były jużotwarte na powitanie.Zostawiając Agathe w gniezdzie zkoców, pocałował ją znowu. Wrócę za parę godzin powiedział. Nie ruszajsię.Bądz cicho i spróbuj się przespać.Wtedy czas minieci szybciej.Upewnił się, że zasłonki zakrywają całe okna.Właśnie kończył zamykać drzwi stajni, kiedy wpadła naniego tłusta kobieta ubrana na czarno. Pan Krovic? spytała. Czekaliśmy na pana.Po raz pierwszy od dwudziestu trzech lat ktośpowiedział do niego po prostu pan" Krovic i minęłachwila, zanim odpowiedział: Tak, to ja.I wszedł do gospody.Królowa Katarzyna była takim miejscem, w którymTibo z chęcią spędziłby resztę życia ciemnym, o niskimsklepieniu, uwędzonym równie porządnie jak każdywędzony śledz z Myślnika, lecz lśniącym w odbitych odmorza promieniach słonecznych, które wpadały przezmalutkie okna z zielonkawego szkła.Nawiedzał je śpiewfal, uspokajały mewy, a kuchnia pani Leshmic wypełniałaaromatem. Przyjechał pan prawie na lunch powiedziała iposadziła go przy stole obok kominka, na którymdrzemały i mamrotały węgle.Zjadł paszteciki z mięsem na gorąco i wypił mocne,czerwone piwo, do tego dostał dobry chleb i ser, ażwestchnął z zadowoleniem i usnął.Ale w stajni Agathe nie mogła zasnąć, mimo tego, cojej powiedział.Próbowała.Ułożyła się na szerokimtylnym siedzeniu taksówki, jej ciało zsunęło sięniezgrabnie do krateru pozostawionego przez ciałoYemka, który zmiażdżył sprężyny, ale nie zasnęła.Pochwili, z nosem blisko tapicerki, wdychając zapach skóry,tyłka i całej galaktyki okruchów lukrowanych ciasteczek,które zgromadziły się w szczelinach między poduszkami,Agathe usiadła i w wąskim prześwicie pod zasłonkąpodejrzała, co widać za oknem.Jej nos pozostawił naszybie okrągły ślad.Szkło zaparowało jej oddechem.Stajnia była ciemna i pełna kurzu.Przez szparę podstarymi drewnianymi drzwiami wpadała gruba,postrzępiona smuga żółtawego światła, zbyt słaba, bysięgnąć do kątów pomieszczenia.Agathe widziała wytartąceglaną podłogę, wgłębienia pozostawione przez koławozów, które wjeżdżały tu od chwili wynalezieniapodkowy, kilka zdzbeł starej słomy przywianych niewiadomo skąd i zardzewiałe, tłuste puszki, i narzędzia,jak w każdym garażu.I tyle.Nie miała na co patrzeć.Tibo odszedł zaledwie dziesięć minut temu, a ona jużczuła się znudzona.Podskoczyła na tylnym siedzeniu iwyjrzała przez drugie okno.Nic poza ścianą i wiszącymna niej kawałkiem starego worka.Nuda.Nie miała na copatrzeć.Nie miała czego wąchać.Nie miała się z kimbawić.Nuda. Jaki to ma bloedig sens? spytała. Jaki mabloedig sens być psem, skoro nie jest to zabawne?Wepchnęła nos w niewielki łuk wycięty w oknieoddzielającym część kierowcy od części dla pasażera iposzukała śladu Tiba, lecz nic nie znalazła.Czuła jedyniezapach starej wełny z czapki taksówkarza i smolisty osadjego fajki.%7ładnego śladu Tiba.%7ładnej miłości.Tylkosamotność.Agathe stłumiła pragnienie, by zawyć, obróciła siętrzy razy na kocach i zwinęła je w stertę przypominającągniazdka beżowe, jakie pani Oktar sprzedawała w dzialecukierniczym, a pózniej z cichym skomleniem, którezabrzmiało jak Tibo", ułożyła się, opierając brodę naskórzanych poduszkach.Mijały godziny.Linia światła pod drzwiami stajniwydłużyła się na chwilkę i znów cofnęła w cień
[ Pobierz całość w formacie PDF ]