[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na jego ustach zagościłuśmiech.Nic a nic się nie zmieniła, stwierdził z zadowoleniem.- Wasza Wysokość, byłbym szczęśliwy, mogąc jakoś pani pomóc, lecz.- Dziękuję, panie Loubet.Pan MacGee obiecał mi pomoc.- Mówiła głosem miękkim,lecz nie znoszącym sprzeciwu.- Powie mi wszystko, co będę chciała wiedzieć o księ\niczceGabrielli.Reeve odnotował niechęć na twarzy Aleksandra, spekulacje Armanda i ostro\ną próbęsprzeciwu Loubeta.- Księ\niczka i ja zawarliśmy umowę.- Usiadł wygodnie, obserwując reakcjezgromadzonych.- Uwa\a, \e towarzystwo obcej osoby mo\e mieć na nią dobry wpływ.- Pózniej o tym porozmawiamy.- Armand wstał z miejsca.Jego ton, jak zwykleuprzejmy, brzmiał równie kategorycznie, jak córki.- Niezmiernie \ałuję, \e napięty plan zajęćnie pozwala ci zostać z nami na kolacji, Loubet.Jutro dokończymy naszą rozmowę.- Tak, Wasza Wysokość.Uprzejme po\egnania, kurtuazyjne zwroty.Brie w zamyśleniu odprowadziła gowzrokiem.Wygląda na bardzo szczerego i wra\liwego.- Czy go lubię? - zwróciła się do ojca.Ksią\ę uśmiechnął się, biorąc córkę pod rękę.- Nigdy nie wypowiedziałaś się w tej kwestii.Dobrze wykonuje swoje obowiązki.- I jest śmiertelnie nudny - dodał Bennett, wstając z miejsca.- Chodzmy coś zjeść.-Pociągnął Brie za rękę.- Dziś wieczorem będziemy świętować.Mo\esz zjeść pół tuzinasurowych ostryg, jeśli masz ochotę.- Surowych? Czy ja je lubię?- Uwielbiasz - odparł wesoło i poprowadził siostrę do jadalni.- Zabawne.Nie wiedziałam, \e Bennett lubi dowcipy - rzekła Brie pózniej,wychodząc z Reeve'em na taras.- A ty lubisz, gdy ci się płata figle.- Reeve przystanął, by osłonić dłonią płomieńzapalniczki.Nikły blask oświetlił jego uśmiech, a wieczorna bryza uniosła dym w ciemność.- Dowiedziałam się te\, \e nie cierpię ostryg, a mój charakterek domaga się odwetu -dodała, zaciskając usta.- Aleksander jeszcze zapłaci za to, \e mnie zmusił do połknięcia tego\ywego paskudztwa.Ale, mówiąc powa\nie, Reeve.- oparła się o kamienną barierkę -widzę, \e postawiłam cię w dość niezręcznej sytuacji.Nie miałam takiego zamiaru, lecz có\,stało się.Mimo to ani myślę pozwolić ci odejść.- Sam podejmuję decyzje - oznajmił z naciskiem.- Wiem.- Uśmiech Brie niespodziewanie przerodził się w szczery śmiech.- Mo\edlatego tak dobrze się przy tobie czuję, wiesz? - dodała, powa\niejąc.- Dziś wieczoremposłuchałam twojej rady.- To znaczy?- Obserwowałam i wyciągałam wnioski.Wiesz, mam wspaniałego ojca.Doskonalesobie radzi mimo nawału obowiązków i trudnych spraw ostatniego tygodnia.Słu\ba odnosisię do niego z ogromnym szacunkiem i bez lęku, więc chyba jest sprawiedliwy.Zgadzasz sięze mną?Poruszyła głową, światło księ\yca zaigrało na jej włosach.- Owszem.- Aleksander jest.jak by to powiedzieć.Zachowuje się jak znacznie starszymę\czyzna.Pewnie wydaje mu się, \e tak powinno być.Nie polubił cię.Opuściła głowę.Jego oczy znalazły się na linii jej ust.- To prawda - przyznał.- Czy to ci przeszkadza? Wzruszył ramionami.- Nie wszyscy muszą mnie lubić.- Szkoda, \e nie mam twojej pewności siebie - westchnęła.- W ka\dym razie dolałamoliwy do ognia.Kiedy powiedziałam, \e mam ochotę się przejść i poprosiłam o twojetowarzystwo, nie był zadowolony.Jest bardzo zaborczy.- Raczej zazdrosny! Wydaje mu się, \e to nale\y do jego obowiązków - zauwa\yłReeve.- Tak czy owak z czasem zmieni zdanie na twój temat.Bennett jest inny, takibeztroski.Mo\e to sprawa wieku, a mo\e tego, \e jest najmłodszy.A jednak przez cały czasobserwował mnie, jakbym za chwilę miała się potknąć i potrzebowała wsparcia.No i Loubet.Co o nim myślisz?- Nie znam go - stwierdził lakonicznie.- Ja te\ nie - odparła z kwaśną miną.- Ale naprawdę jestem ciekawa twojego zdania.- No có\, on tak\e ma mnóstwo obowiązków - odparł wymijająco.- Jesteś człowiekiem bardzo opanowanym - powiedziała.- Nie przypuszczałam, \e tocecha narodowa Amerykanów.- Ty te\ nie dajesz się ponieść emocjom - zauwa\ył.- Tak sądzisz? - Odęła wargi w zamyśleniu.- Mo\e to i prawda, ale czy\ nie wynikawyłącznie z konieczności? Nie mogę sobie pozwolić na strojenie fochów.Kolacja kosztowała Brie więcej wysiłku, ni\ okazywała.Reeve obserwował, jakcię\ko opiera się dłońmi o kamienny murek.Była zmęczona, lecz doskonale rozumiał, \eniechętnie myśli o powrocie do swego pokoju.- Brie, czy nie myślałaś o tym, \eby wziąć kilka dni urlopu i gdzieś wyjechać? -zapytał z pozoru beztrosko.Czujnie uniosła głowę.- Wyjechać, nie uciec - wyjaśnił z naciskiem.- To normalna rzecz, takie nagłewypady.- Nie mogę sobie pozwolić na normalne zachowania, dopóki się nie dowiem, kimjestem - oznajmiła buntowniczo.- Twój lekarz twierdzi, \e amnezja niedługo minie.- Co znaczy niedługo? - odparowała.- Tydzień, miesiąc, a mo\e rok? Nie ma mowy,Reeve! Nie będę siedziała z zało\onymi rękami, czekając, a\ wszystko się wyjaśni.Wszpitalu dręczył mnie sen.- Przymknęła oczy.- W tym śnie śpię i nie śpię jednocześnie.Niemogę się poruszać.Jest ciemno i słyszę głosy, ale nie mogę ich zrozumieć, chocia\ jerozpoznaję.I boję się, Reeve.Jestem przera\ona.Aapczywie zaciągnął się papierosem.- Podawali ci środki odurzające.Powoli odwróciła się ku niemu.W przyćmionym świetle oczy błyszczały jej niczympłomień świecy.- Skąd wiesz?- Lekarze musieli ci zrobić płukanie \ołądka.Na podstawie stanu, w jakim sięznajdowałaś, mo\na wyciągnąć wniosek, \e cały czas podawano ci jakieś narkotyki.Nawetjeśli odzyskasz pamięć, pewnie nie będziesz w stanie przypomnieć sobie wszystkiego.Lepiej,\ebyś była tego świadoma ju\ teraz.- Nie, Reeve.- Zacisnęła usta i odezwała się, dopiero gdy była pewna, \e głos jej niezadr\y.- Przypomnę sobie wszystko.Co jeszcze wiesz?- Niewiele.- Mów, miejmy to z głowy.Strząsnął popiół i cisnął niedopałek w mroczną pustkę.- No dobrze.Zostałaś uprowadzona w niedzielę.Nie wiadomo dokładnie, o którejgodzinie, bo wybrałaś się na samotną przeja\d\kę.Wieczorem zatelefonowali do Aleksandra.- Do Aleksa?- Tak, niedzielne popołudnie zazwyczaj spędza w biurze.Ma tam własny numer,podobnie zresztą jak wy wszyscy.Rozmowa była krótka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]