[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bulwy i nasiona, które mu skradziono, były już wyhodowanena tej pożywce.- Dlaczego nie poinformowaliście, panowie, milicji, że tenpreparat j est trujący?- Substancja o niewielkiej szkodliwości - lekko powiedziałogrodnik.- Trzeba byłoby zjeść tego naraz co najmniej półkilograma, żeby wystąpiły objawy zatrucia.- Zdarzył się wypadek ciężkiego zatrucia.- inspektor poin-formował o chorobie Amelii Kowalskiej i o swychprzypuszczeniach, że przyczyną tego było kakao skradzioneHolendrowi.- To niemożliwe - z przekonaniem zaprzeczył Brożek.-Taka mieszanka już samym zapachem i konsystencją bardzoniewiele przypomina kakao, a wystarczy wziąć ją na czubekjęzyka, aby zniechęcić się do zjedzenia.Między innymirównież dlatego byliśmy spokojni, że o zatruciuewentualnych klientów złodzieja nie ma mowy.Może byćpan przekonany, że ten, kto ukradł pożywkę, nie miał z niejnajmniejszej korzyści.Jej przeznaczenie może poznać tylkodoświadczony ogrodnik, specjalizujący się w uprawieorchidei.Van der Meneer przysłał mi niedawno preparatwapienno-azotowy, taki sam jak ten, który znajdował się wskradzionym kakao.Zawiera on jeszcze szereg innychskładników, wyliczaniem ich nie będę pana nudził.Azresztą proszę się przekonać.Poprowadził inspektora do niepozornie wyglądającej grządki.- Tu są zasadzone bulwy - wyjaśnił ogrodnik.- Jeszcze nieukazały się kiełki.Następnie zaprosił majora do innej części rozległejszklarni, gdzie na długim stole mieściły się najróżniejszeprzyrządy podręcznego laboratorium.Zdjął z półkikilogramowe pudełko kakao firmy Veneer.Na oczachinspektora rozpieczętował je i zerwał srebrną cynfolięznajdującą się pod wieczkiem.Przesypał zawartość doszklanego słoja i sprawdził ciężar na precyzyjnej wadze.Pózniej z białych fajansowych pojemników czerpał różneszare i białe substancje, ważąc je i skrupulatnie mieszając.Na dużym arkuszu papieru odnotował w poszczególnychrubrykach dzień, godzinę i wagę użytych preparatów.U górystrony - gęsto pokrytej podobnymi notatkami - widniałołacińskie słowo: CYPRIPEDEAE.Major wiedział, że jest tonazwa podrodziny tych wspaniałych kwiatów tropiku.Doktor pokazał inspektorowi gotowy preparat.Różnił sięnieco od tego, który dostarczył mu Cieślik, ale inspektor musiałprzyznać, że nikt nie mógłby wziąć tego kakao i użyć zgodnie zjego spożywczym przeznaczeniem.Ogrodnik znowu powiódł majora do szkółki; z wielką uwagąrozsiał mieszankę na grządce.Małymi grabkami ostrożnierozprowadził ją po brunatnej ziemi.- Dlaczego używa pan do doświadczeń kakao właśnie tej fir-my?- Van der Meneer, stosując preparaty złożone z określonychskładników, doszedł już do pewnych bardzo ciekawychwyników.Wyhodowanie nowego gatunku rośliny nie odbywasię z dnia na dzień, czasami trzeba poświęcić na to lata.Często praktyka lat okazuje się bezowocna i trzeba zaczynaćod początku.Dlatego w tej dziedzinie, jak zresztą w każdej,gdzie w grę wchodzi żmudna praca badawcza, nie lekceważysię drobnych nawet osiągnięć, sprawdzonych iudokumentowanych przez kogoś.Chcę potwierdzić jego ob-serwacje, a w tym celu muszę ściśle stosować się do jegoreceptury, być może wydającej się laikowi śmieszną lubdziwaczną.Gdy uzyskam zmianę cech rośliny, jaką uzyskałmój holenderski kolega, zastosuję pewne zmiany ikombinacje, do których doszedłem sam.Szanuję i bardzo sięliczę ze zdaniem Van der Meneera.On hoduje kwiaty jakoprzedstawiciel piątego pokolenia w swej rodzinie.Opróczstudiów i wiedzy praktycznej dysponuje przekazami i notat-kami prawie trzechsetletniej tradycji.Ma ten zawód we krwi,a takiego dorobku ja nie lekceważę.Major zaczął żegnać ogrodnika.- Chwileczkę - zatrzymał gotamten.Podszedł do kępy pysznych kwiatów i ostrożnie wyjąłwraz z grudą ziemi wysmukłą roślinę o wielkich,płomiennopurpurowych kielichach.Zręcznie osadził ją wceramicznej doniczce, uzupełnił próchnicą, opakował w celofani jeszcze w pergamin.- To dla pana - podał mu kwiaty.- Będzie długo kwitł.Mam do pana prośbę - powiedział z wahaniem - ozachowanie dyskrecji na temat moich doświadczeń.Jużbardzo długo pracujemy z Van der Meneerem nadwyhodowaniem tej nowej odmiany.chcielibyśmy ze swejpracy mieć trochę satysfakcji, no i.pieniędzy.- Ooo! major wziął łapówkę, poskarżę Lisowi - zawołał Cie-ślik na widok orchidei, którą rozpakował major.- Ależ topiękne zielsko! - niekłamanie zdziwił się wywiadowca.-Szkoda, żeby się tu marnowało - rozejrzał się po gabinecieKorosza.- Wie major co? Ja wezmę tę doniczkę, mamzupełnie nową dziewczynę, podaruję jej to egzotyczne cudo iza jednym zamachem zdobędę opinię wytwornego mężczyznyo subtelnym, wyrafinowanym smaku, co?.One to lubią.- Co lubią? - ożywił się Korosz.- Eleganckich, prawdziwych mężczyzn, takich jak ja - napu-szył się porucznik - bowiem jest to już gatunek wymierający.- Prawdziwy mężczyzna nie potrzebuje przekupywać dziew-czyny orchideą - orzekł major.- Co się dzieje na bazarach,Cieślik?- Przedświąteczny ruch - ostentacyjnie ziewnął wywiadowca.- Nawet udało mi się sprzedać dwa pudełka kakao jednejprzekupce, ale dostałem marną cenę.Lisowi grozi bankructwo,jeżeli major uprze się, abym dalej robił takie interesy.Niktpoza handlarkami z ręczniaka nie chciał nawet słyszeć okupnie mego przedniego towaru.Hyr poszedł już dawno pobazarze, że to trujący artykuł, interesujący milicję.Antczak,jak usłyszał nazwę Veneer, to o mało nie dostał apopleksji.Ja usiłowałem sprzedawać, a mój podwładny zakupić, nawetdobrze płacił.Więc nie powiem, zaraz sprzedano mu całedwa pudełka.te ode mnie.Więcej nikt nie miał na zbyciucymesu pod tytułem: Veneer.Antczak prawie płakał i klął sięna szczęście dzieci, że już nigdy tego artykułu nie nabędzie,bo milicja robi mu z tego powodu koło nogi - to jegooryginalne wyrażenie - i prawdopodobnie spowodujeodebranie koncesji.Major był z siebie bardzo niezadowolony, gdy spokojnie, nazimno przemyślał rozmowę z Brożkiem.Specjalistyczneinformacje ogrodnika, podane w tak sugestywnej scenerii,zamąciły mu do reszty pogląd, który usiłował wyrobić sobie natę sprawę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]