[ Pobierz całość w formacie PDF ]
..XIVFrombork, dzień drugiProfesor Serafin Buczyński niezbyt przepadał za wakacyjnym sezonem.Denerwował go tłum odrana do nocy przewalający się po uliczkach, wysypujący się ze statków wycieczkowych z Krynicy,okupujący bary i restauracje w pobliżu portu.Nie był co prawda mieszkańcem miasteczka, ale nie był też zwyczajnym turystą.Po prostupracował tu, a dokładnie prowadził wykopaliska archeologiczne, przed dwoma laty zaś dokonał tego,co nie udało się jeszcze nikomu odnalazł grobowiec Mikołaja Kopernika!Słońce wisiało wysoko nad Wzgórzem Katedralnym.Buczyński minął obelisk przypominającyo masowej ucieczce mieszkańców dawnych Prus Wschodnich przez zamarznięty Zalew Wiślany zimą1945 roku, a potem Wieżę Wodną.Przeszedł przez jezdnię i stanął twarzą w twarz z wielką,wyrzezbioną w kamieniu i ustawioną na postumencie postacią. I co, stary safanduło? rzekł do niemego kamienia Serafin.Twarz posągu dalece różniła się od tej na zdjęciu, które swego czasu obiegło wszystkie gazetyw Polsce.Czy kolorowa fotografia siwego, łysiejącego faceta o zdeformowanym nosie i wychudłejtwarzy, zrekonstruowanej na podstawie odnalezionej czaszki (ale bez żuchwy), rzeczywiścieprzedstawiała tego, który wstrzymał Słońce, a ruszył Ziemię?Wiele wskazywało na to, że tak.Wcześniej, jeszcze przed wojną, odnalezć miejsce pochówkuastronoma próbowała inna polska ekipa, potem Niemcy i, po zakończeniu działań wojennych,Rosjanie.Nikt jednak nie natrafił nawet na kostkę z jego małego palca!Teraz profesor znów prowadził wykopaliska we Fromborku.Tym razem w byłym kościele św.Mikołaja, który przed wojną służył mieszkańcom jako fara, jednak zimą 1945 roku, kiedy wojskahitlerowskie stawiały w tych okolicach zacięty opór, został zniszczony.Po wojnie odbudowany, niewrócił do pierwotnego przeznaczenia uruchomiono w nim miejską kotłownię.Był to ewenementw skali światowej, powód do wstydu, bo przecież nawet Sowieci, którzy po II wojnie światowejzajęli północną część Prus Wschodnich, w byłych świątyniach urządzali domy kultury,w ostateczności uniwiermagi.Ale nigdy kotłownie!Dziś kościół znów stał się własnością parafii; mówiło się o zorganizowaniu weń muzeumdiecezjalnego.Wciąż jednak stał pusty, bez wielu właściwych świątyni detali, z nadpalonymdachem.Obiekt jak najbardziej nadawał się zatem do tego, by zorganizować w nim stanowiskaarcheologiczne.Profesor minął neogotycki, poewangelicki kościół, obecnie pełniący rolę przedpogrzebowejkaplicy, i skierował się w stronę Wzgórza Katedralnego oraz jednej ze znajdujących się tam kanonii,gdzie zakwaterowano archeologów na czas ich prac.Naraz usłyszał za plecami pisk hamulców.Nie obejrzał się jednak.Widać nie wszyscy idiociwyjechali, by siać postrach w swoich miastach pomyślał. Witaj, Serafinie usłyszał znajomy głos.Profesor Zbigniew Krasiński opuścił do końca szybę w samochodzie. Zbyszek! ucieszył się Buczyński. Co cię tu sprowadza? Słyszałem, słyszałem.I serdecznieci gratuluję. Idziesz do kanonii? zapytał Krasiński, a gdy znajomy skinął potakująco głową, wrzuciłjedynkę i zawołał: Wpadnę za jakąś godzinę.Mam do ciebie sprawę. Spożywczy prosto i w lewo zaśmiał się Serafin, podczas gdy auto Krasińskiego wyjątkowohałaśliwie, jakby kierowca bez czucia naciskał pedał gazu, ruszało z miejsca.W kanonii, gdzie kwaterowali archeolodzy, Buczyński nie zastał nikogo z trzyosobowej ekipy.Niezbyt zmartwił się tym faktem.Wręcz przeciwnie: był zadowolony, że jego pracownicy (dlawiększości była to pierwsza ekspedycja) z takim zapałem uczestniczą w wykopaliskach.Zabrał aparat fotograficzny i niezbyt jeszcze grubą teczkę z dokumentacją, po czym skierował swekroki w dół, ku kościołowi św.Mikołaja. Guten Tag! wyrwało go z zamyślenia rzucone przez kogoś pozdrowienie.Właśnie mijała go grupka starszych pań. Guten Tag odpowiedział, ukazując równy rząd białych zębów.Nie pierwszy raz ktoś się mylił.Szpakowaty, wysoki, lekko pochylony, w okularach w srebrnejoprawie, w jasnym swetrze i popielatych spodniach, w dodatku z niconem przewieszonym przezramię wyglądał na niemieckiego turystę, emeryta korzystającego z uroków jesieni życia.Po kilku chwilach Buczyński nacisnął przerdzewiałą klamkę drzwi nieczynnego kościoła.Jeszczenie wszedł do środka, a już skrzywił się, jak zwykle gdy jego nozdrza atakowała ostra wońspalenizny, której w tym miejscu jak dotąd nie udało się pozbyć i pewnie jeszcze długo nie będzieto możliwe.Tymczasem furta nie ustąpiła pod naciskiem.Spróbował jeszcze raz.Znów to samo.Zrobił krokdo tyłu i dopiero wtedy dostrzegł niewielką, złożoną we czworo kartkę, wetkniętą w szparę międzyfutryną a skrzydłem drzwi.Wiele razy tak się porozumiewali z zespołem.Wyjął i rozłożył list. Jesteśmy w katedrze przeczytał na głos, nie próbując nawet odgadnąć charakteru pisma,wzruszył ramionami, po czym na powrót złożył kartkę i umieścił na miejscu, na wypadek gdyby ktośtak jak on pocałował klamkę.Westchnął głośno.Nie chciało mu się czekać.Co takiego może dziać się w katedrze? zastanawiał się Buczyński.Ostatnio proboszczalarmował o ruszających się kafelkach posadzki, co mogło być pozostałością po ich pracy; chodziłoo piasek na podsypkę ten średniowieczny nie zawierał soli, dziś takiego piasku praktycznie już niema.Szybko to załatwili przy pomocy zaprzyjaznionych fachowców z Elbląga, którzy na szczęście niewyjechali układać glazury w łazienkach i ubikacjach całej Wielkiej Brytanii i Irlandii.A o co chodziło teraz? Miał nadzieję, że nie o tych cholernych dziennikarzy.Z sapką wspiął się z powrotem na wzgórze.W progu katedry niemal zderzył się z jejproboszczem, księdzem Stanisławem.Na pytanie o pomagierów archeologa duchowny rozłożyłszeroko ręce, zupełnie jak podczas mszy, przy podniesieniu. Ale jak się odnajdą, zapraszam wszystkich państwa do siebie powiedział duchowny,zacierając przy tym ręce, co mogło oznaczać, że jeśli archeolodzy to zrobią, wieczór szybko się niezakończy; to również był jeden z efektów dokopania się do resztek truchła Kopernika.Duchowny coś jeszcze mówił, jednak jego słowa skutecznie zagłuszył dzwięk organów;w sklepienie katedry z gwałtownością podmuchu huraganu uderzyły pierwsze charakterystyczne taktyFugi Jana Sebastiana Bacha.Buczyński wyszedł przed katedrę i rozejrzał się dookoła.Ruch na wzgórzu, mimo kończących sięwakacji, nie malał.Jakaś większa grupka robiła sobie zdjęcia, kilku znudzonych nastolatkówpróbowało wspinać się po wewnętrznej stronie murów.Na parkingu dostrzegł kilka autokarów, nietylko na niemieckich tablicach, a także wiele aut prywatnych.Taka była specyfika niedzieli.Naraz przypomniał sobie, że w nomenklaturze jego młodych współpracowników słowo katedramogło oznaczać zarówno świątynię, jak i ogólnie cały kompleks zabytkowych budynków położonychna wzgórzu.Zaczynała mu się coraz mniej podobać ta zgadywanka i zabawa w chowanego.Mimo to wolnymkrokiem, jakby nie miał nic lepszego do roboty, skierował się ku wejściu do dawnego pałacubiskupiego, gdzie mieściło się muzeum.W drzwiach minął się z większą grupką turystów, co niezmieniło faktu, że i w środku roiło się od zwiedzających.Jak w takim tłumie ma odszukać swoich? I właściwie po co miałby to robić? Nie, tak być niemoże! Wystarczy tej zabawy myślał z coraz większą złością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]