[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Te słowa skierował bezpośrednio ku mojej pochylonej postaci.- Raduj się, szlachetna siostro.razemspełniliśmy bożą wolę! Przegnaliśmy zło!Nim jednak zdążyłam coś powiedzieć, objął mnie i pomógł stać prosto.Otarł łzy z moich policzków.- Bóg cię tu sprowadził dziś wieczorem, żebyś mogłauczestniczyć w Jego zwycięstwie - mówił dalej głośno i wyraznie, cały czas z twarzą przy moim policzku.- Nie maszsię czego obawiać.To wola boża.- Obrócił się w stronę gapiów i nadal kierując swoje słowa do mnie, co najwyrazniejbyło manewrem obliczonym na zrobienie wrażenia, bo poruszyło głęboko jego parafian, kontynuował: - Coraggiosa,moje dziecko.Może nasz Pan ma dla ciebie specjalne miejscew wieczności!Tłum obdartusów zaczął hałaśliwie wiwatować.Wykrzykiwali jego nazwisko, początkowo nieśmiało, ale w miarę jakich ciche głosy nabierały mocy, zmieniło się to w rodzaj pieśni zwycięstwa.Ojciec Borelli, nieprzejednany obrońca nakazów przyzwoitości i samozwańczy sędzia mordercy, któryterroryzował ulice miasta, uniósł ramiona do góry w geściepodziękowania, a potem ponownie obrócił się ku mnie.Wśródtriumfalnych okrzyków otrzymałam dar w postaci błogosławiącego spojrzenia księdza i ciepła w jego taksujących oczach.Zostawiona sobie, opadłam na bruk.15424W taki właśnie sposób trafiłam do wnętrza kościoła SantaMaria Dei Reclusi, krzepko trzymana za ramiona - z jednej strony przez tęgich rybaków o włosach przyprószonychsiwizną, a z drugiej przez staruchy o zmrużonych oczach,owinięte pozbawionymi koloru cienkimi szalami.Wszyscycuchnęli zjełczałym tłuszczem i mydłem z łoju, woskiem dowyrobu świec i wnętrznościami ryb, ale byli moimi kompanami, towarzyszami broni.Pokonaliśmy demona.Przynajmniej ojciec Borelli tak twierdził.Szliśmy nawą niczym chmara pasożytów.Nużąca czerwień marmuru rozciągała się przed nami jak kawał miecha.Miałam teraz po obu bokach wiekowe matrony, które mnieprowadziły, odgarniając długie kosmyki włosów z mojej twarzy i ocierając mi gałganami wilgotne czoło.Byłam bezsilna,wszystko mnie bolało, mózg tłukł mi się w czaszce jak wyschnięta jagoda.Wiedziałam tylko, że cały wysiłek włożonyw poszukiwania i moja determinacja doprowadziły do jednego: Estavio jest zbiegiem, napastnikiem atakującym niewinnekobiety, może nawet mordercą.Czy nie do tego właśnie zmierzał? Ta świadomość sprawiła, że robiło mi się niedobrze.Miałam ochotę wybiec z powrotem na ulicę, wykrzyczeć jegoimię najgłośniej jak potrafię, wołać, aby znowu pojawił siętaki, jakiego zawsze znałam, żeby wziął mnie w ramionai powiedział, że wszystko, co widziałam, to parodia, złośliwasztuczka podłego Tanatosa.Ojciec Borelli szedł krokiem człowieka, który wie, dokądzmierza.Kiedy zbliżył się do ołtarza, wzniósł ramiona, żebyspotęgować jeszcze wrażenie własnej wielkości.Był spokojny, zbierał się w sobie za pomocą całej gamy precyzyjnie obmyślonych gestów.Gdy wszedł na podwyższenie, wydał sięwyższy i potężniejszy.A oto portret dzielnego księdza przedstawiany w brukowcach: mężczyzna wkraczający w wiek155średni, surowy, jego ziemiste policzki poryte dziobami poospie świadczą o życiu pełnym wyrzeczeń i poświęceniu nauce.Wykonując dramatyczny zamach ramieniem, obrócił się,żeby stanąć naprzeciw swych parafian.Wiedział, że patrzą naniego w nadziei, iż wskaże im znaczenie, wyjaśni przyczynystraszliwej przemocy, jakiej byli świadkami na placu.- Dziś wieczorem odpowiedzieliście na krzyk, który rozległ się na placu, i zobaczyliście na własne oczy szaleńca napadającego niewinną kobietę.Ile istnień zgładził w służbiezła? I dlaczego zwrócił teraz swoją uwagę na tę skromnądzielnicę Wenecji? - mówił głębokim, władczym głosem.-To znak!Zwiątynia wypełniła się atmosferą strachu, rozległy sięniewyrazne słowa niedowierzania, wymawiane w prymitywnym, chrapliwym dialekcie.Staruchy i mężczyzni w sile wieku byli na równi przerażeni i pobudzeni sugestią, że niego-dziwość zagościła w ich zapyziałym kącie Wenecji.Ojciec Borelli wpatrywał się w przestrzeń ponad ławamipełnymi wiernych.A potem opuścił ramiona, a jego głos obniżył się do szeptu:- Ja jestem temu winny.Oświadczenie kapłana spotkało się z okrzykami zdumienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]