[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostawali za to miesięcznie równowartość kilkupaczek ryżu lub kartonu papierosów.Na pewno było to dużo więcej niż w Bambat.Będącewłasnością strażników fabryki dawały im też dach nad głową.Niepracującym i nieposiadającympieniędzy ludziom pozostawało wałęsanie się po malutkim placyku i okolicach.%7łycie w miejscu,gdzie mnie zaproszono, również kosztowało.Strażnicy musieli czerpać korzyści w każdymożliwy sposób.Andrew rzeczywiście mówił trochę po polsku, chodz generalnie był wyjątkowomilczącym typem.Długie siwe włosy i broda, zdradzające hipisowskie korzenie, w tym miejscukojarzyły mi się bardziej z Robinsonem Cruzoe, porzuconym na zaludnionej wyspie.W swymmałym terrarium spędzał dni z nosem w książkach, przysyłanych mu przez przyjaciół, lub grałw szachy.Tak wyglądał jego świat, do którego miałem szczęście zostać zaproszony.Nadcałością czuwał zaś Wong.Pochodzący z Malezji Chińczyk był jego ochroniarzem, kucharzem,tłumaczem i załatwiaczem.Wong podobnie jak Andrew siedział tu za przemyt heroiny.Obajmieli 50-letnie wyroki i odsiedzieli już ponad dziesięć lat swojej kary.Koneksje Wongai szacunek, jakim się tu cieszył, były tak znaczne, że nikt z Chińczyków nie odważył sięprzeszkadzać jego pracodawcy.Na początku nie zachwyciła go moja obecność, przyzwyczajał się powoli, a z czasemnawet rozplątał mu się język.Moim ulubionym zajęciem było pytanie Wonga o historie innychChińczyków.Wskazywałem na przechodzącą obok postać, zagadując a ten? Wong zaśopowiadał.Bez wyjątków znał ich wszystkich.Tak poznałem powoli całą okolicę.Z białych najbardziej charakterystyczny był gruby Bob.Australijczyk wyglądał jakwieloryb i ważył jakieś 140 kg.Mieszkał nieco dalej, na końcu, przy murze, na malutkiejprzestrzeni dwóch lockerów.Miał również swojego Chińczyka.Australijska ambasada, tak samojak angielska, wpłacała swoim obywatelom wystarczająco dużo, by mogli sobie tu poradzić.Chińczyk Boba miał na imię Dong, choć gruby nazywał go po prostu Henry.Obaj rozumieli się tylko w podstawowych sprawach.Chińczyk znał jedynie kilkaangielskich słów, co nie przeszkadzało Australijczykowi gadać do niego godzinami.Dong zaśkiwał głową, udając, że słucha i rozumie, co do niego mówią.Dopiero wykrzykiwane przezgrubego słowa: Henry! I m hungry! , wyrywały Chińczyka ze specyficznego transu.Tukończyły się żarty.Gruby spędzał dnie, śpiąc na wąskim murku nad swoimi szafkami, a jeśli jużwstawał, to w jednym celu by pochłonąć jakieś żarcie.Sama kwestia zdobywania jedzenia w Bang Kwang była o niebo lepsza od tego, cowidziałem w Lard Yao czy Bambat.Posiadając pieniądze, można było zamówić sporopodstawowych produktów oraz węgiel drzewny, niezbędny do ich przygotowania.W dzieńsekcję wypełniały dymiące kuchenki.Można by pomyśleć, że jest to jakiś piknik.Niestety, w tejtemperaturze i wilgotności koszmarnie gryzący dym nie należał do atrakcji.W rzeczywistościjednak gotowanie na tych grillach było jedynym sposobem na przetrwanie.Na tym, co dawano tuza darmo, nie dało się długo pociągnąć.Tajowie przykładali dużą wagę do jedzenia, a gotowanienależało do najważniejszych ceremonii dnia.Oczywiście wśród tych, którzy mieli pieniądze.Nie obywało się też bez przysmaków w postaci szczurów.Mur sekcji otoczony był fosą,do której spływały ścieki produkowane przez ludzką masę.Tam organizowano polowania naszczury.Gdy zakończyły się sukcesem, gryzoń miał obcinane łapy, głowę i ogon, a następnie wypatroszony trafiał na ruszt.Mięso jak mięso, choć jak dla mnie wyłowione z gówna.Tajom to nie przeszkadzało, wręcz uznawali je za przysmak.Podobnie mówiono tu o niektórychrobakach.Pierwszego dnia w bloku szóstym po godzinie 3, jak cała reszta, trafiłem do celi.Liczyłem na kwaterunek w klatce, gdzie byliby jacyś obcokrajowcy.Ostatecznie znalazłem sięwśród samych Tajów.Już na początku jeden siedzący obok zaczął mieć jakieś problemy.Pamiętając historię Owo i fakt, jak zjednoczeni w grupę dzicy potrafią skatować człowieka,postanowiłem siedzieć cicho.Całą noc nie zmrużyłem oka, obawiając się uduszenia lubzadzgania.Następnego dnia szukałem możliwości przeniesienia do celi Andrew, gdzie był też Johni kilku innych Europejczyków.Okazało się to niemożliwe.Strażnicy nie chcieli się zgodzić nazbyt dużą liczbę białych w jednym miejscu.W końcu dogadałem się z Nigeryjczykami.Lideremich grupy był Tony.Ogromny koleś pochodził właściwie z położonej niedaleko Nigerii Ghany.Był tu już ponad 17 lat.Skazany za heroinę odsiadywał 50-letni wyrok.Tony był zagorzałymchrześcijaninem.W każdą niedzielę prowadził tu rodzaj spotkania, któremu towarzyszyłydonośne śpiewy i modlitwy.Gdy tylko dowiedział się, że jestem Polakiem, wykrzyknął: Pope!Pope!..Chodziło oczywiście o Papieża.Tak udało mi się zmienić celę.W małej klatce znajdowało się 15 Afrykańczyków,w większości z Nigerii, kilku Birmańczyków, trzech Tajów i ja.XXIIIHebanowe towarzystwoPo trzech miesiącach przebywania w Bang Kwang zdjęto mi łańcuchy.Razemz żelastwem zniknęła połowa ziemskiej grawitacji.Znów zacząłem się czuć, jakbym stąpał poKsiężycu.Siedzenie w klatce z ciemnoskórymi kolegami też nie było takie złe.Byli to ludzie,którym mogłem zaufać w wielu sprawach, w odróżnieniu od Tajów.Choć przebywanie z nimiw małej klatce miało też swoje mankamenty.Przez ponad rok pobytu w tajskim więzieniuprzyzwyczaiłem się jakoś do permanentnego hałasu, jaki wydawało z siebie ludzkie mrowie.Tajowie nie potrafili żyć w ciszy.Wystarczyło pooglądać chwilę tutejszą telewizję.Szklane okowydawało z siebie dzwięki w wysokich, piskliwych tonacjach, jak gdyby obdzierano kogoś zeskóry.Z Afrykańczykami było trochę inaczej.Ich głosy były tubalne, wręcz basowe.Znośnew małej liczbie.Problem powstawał, gdy zebrało się ich więcej.Zwłaszcza liczba 15 byłazdecydowanie za duża.Po przybyciu do klatki natychmiast zaczynały się dyskusje.Na początkuspokojne.Tematem był głównie ich ukochany football.W trakcie dyskusji zaczynali się corazbardziej ekscytować, a ich tubalny głos przypominał huczące tam-tamy.Mieszanką angielskiegoprzełamywaną swoimi rodzinnymi dialektami nadawali do póznych godzin.Wypróbowałemzałatwione z zewnątrz zatyczki do uszu, te jednak zupełnie się nie sprawdzały przy takimnatężeniu dzwięków.Jeszcze trudniej było wytrzymać, gdy tematy zbaczały na religię lub, cogorsza, jakąkolwiek ogólną wiedzę o świecie.Podzielona na kilka głównych grup etnicznychNigeria i tu miała przedstawicieli z różnych części kraju, Jaruba i Ibo, pochodzący z Południa,wyznawali chrześcijaństwo.Hausa i Fulani z Północy byli muzułmanami.Ich dyskusje religijneprzeradzały się w istne krucjaty.Gdy nie starczało już argumentów słownych, zaczynała siębijatyka.Przynajmniej kilka razy w tygodniu musiałem szybko zmieniać miejsce w małej klatce,by nie dostać się między ogień czarnych pięści.Czasem sam głupio wdawałem się w ichdyskusję, by wytłumaczyć jakieś najprostsze sprawy historyczne czy geograficzne.Nie miało tojednak żadnego sensu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]