[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wpadł w jakieś odrętwienie.Wieczorem rozległ się dzwonek telefonu.Zdjął słuchawkę.Posłyszał głos mechanika Banielina. Akumulatornia? Morse'y stoją! Dobrze odrzekł Roman i położył się znów na kanapie.Za kilka minut telefon zadzwoniłponownie. Co takiego? spytał Roman. Morse'y stoją! krzyknął Banielin. Dobrze odrzekł Roman i znów się położył.Trzeci raz dzwonek: Mówiłem.dwa razy, Morse^ stoją! wrzeszczał Banielin.-1- Słyszę trzeci raz, że stoją! odparł Roman i powiesił słuchawkę.Za pięć minut do dyżurki wbiegłBanielin i zobaczył leżącego na kanapie Romana. Placzego nie dajecie prądu na Morse'y? A dlaczego nie mówicie, że prądu nie ma? Mówiłem trzy razy!.' Mówiliście, że Morse'y stoją.Ja sam wiem, że stoją, a nie wiszą czy tańczą.Trzeba mówić porosyjsku, a nie po chińsku. Jak wy się do mnie zwracacie! Wiecie kim jestem? Owszem.Zwykłym idiotą! Jak? Co?! Ja was nauczę! Ja z tym do komisarza! Jutro! Zaraz! Natychmiast! Dobrze, dobrze.Jutro pójdziesz do komisarza, a teraz fruwaj stąd! Ja odpowiadam zaakumulatornię i nie pozwalam tu wchodzić.Jazda stąd!.Banielin wyskoczył z akumulatorni i zatrzasnął drzwi.Z przedpokoju jeszcze krzyczał: Ja cię nauczę! Ja ci, smyku, pokażę! Ostatni twój dyżur.Roman dał prąd na Morse'y i usiadł przy stoliku.Po chwili spojrzał na '207zegarek.Była godzina 9.Wyszedł z dyżurki.Zamknął drzwi kluczem i skierował się do bramy.Wartujący przed wyjściem na ulicę krasnoarmiejec otworzył mu furtkę.Roman dał mu papierosa iposzedł prędko do śródmieścia.Było po jedenastej, gdy Roman wszedł na podwórze mieszkania Braginów Panowała cisza.Księżycbył w pierwszej kwadrze, lecz świecił wspaniale.Roman wspiął się na palcach i po cichu zapukał w okno do pokoju Lizy.Po chwili dziewczynaotworzyła okno i zapytała szeptem: To ty, Romek? Ja, proszę na chwilę wyjść. : Boję się obudzić swoich. To wylez przez okno. Jestem nieubrana. Włóż cokolwiek. Zaraz.Wkrótce Lizka powoli zsunęła się z parapetu i zeskoczyła na ziemię.Była bosa.Włożyła na koszulępalto.Odeszli w głąb podwórka i stanęli w cieniu szopy. Co się stało, Romku? Gdzie byłeś tak długo? Wyjeżdżałem na trzy dni.Zwracam ci Ogród udręczeń".Rzecz ogromnie ciekawa.Bardzodziękuję. Tylko dlatego mnie wywołałeś? Ty jesteś jakiś dziwny.A może przyjdziesz do mnie? Nie.Chcę cię, Lizko, pożegnać. Jak to pożegnać?! Bo wyjeżdżam. Dokąd wyjeżdżasz? Po co? Jeszcze nie wiem. Nic nie rozumiem. Dowiesz się z listu.Jest w książce. Co z tobą, Romanie? Ty jakiś inny niż zwykle. Wszystko dobrze.Bardzo dobrze.Po prostu wspaniale! Ale ja nic nie rozumiem. I ja nic nie rozumiem. Więc po cóż mnie żegnasz? Kiedy wrócisz? Nigdy nie wrócę.Do widzenia, Lizo, bo nie mam czasu.Zpieszę się na dworzec. Ale dokąd ty jedziesz? Właśnie, że nie wiem. Nie, Romku, tyś albo pijany, alboś zwariował! Masz rację.Upiłem się i zwariowałem.Ale ty postaraj się być zawsze trzezwą i normalną.Dowidzenia. Roman! ^ Co? A jak będzie z nami? Tak jak chciałaś. Jak chciałam?! Dobrze wiesz, Lizo.Do widzenia: Zresztą przeczytasz.Tam jest mój list do ciebie.Szybko poszedł ku furtce.208 Romeczku! Czyż tak się żegna? Roman, wytłumacz mi to, Roman! Obejrzał się.Stanął.Chciał cośpowiedzieć, lecz tylko skinął jej ręką i wybiegłz podwórka na ulicę.Długo chodził bez celu po mieście.W pewnym zaułku w pobliżu Niżniego Rynku zbliżył się do niegojakiś obdartus i rzekł tajemniczym, chrapliwym szeptem: Może wódeczki.A?.Są i dziewczynki.Pierś o! pokazał pół metra przed sobą.Pójdziemy? Co?Roman patrzył mu wciąż w twarz i nie mógł zrozumieć, czego ten człowiek od niego chce.Naglezrobił ruch, jakby chciał chwycić go za gardło.Obdartus cofnął się i zaczął uciekać.Z głębi zaułkazadudniły tylko jego kroki.Roman znów poszedł ulicami.Wstąpił do Gubernatorskiego Ogrodu.Znalazł się w alei, w którejspotkał się kiedyś z Lizką.Usiadł na ławeczce i długo siedział nieruchomo.Potem palił papierosa zapapierosem.W pewnej chwili w mózgu zjawiła mu się myśl: Co ja robię? Przecież dzisiaj poniedziałek.Przyjdzie Tońka.Może już czeka!"Spojrzał na zegarek.Było kilka minut po pierwszej.Pośpieszenie poszedł w kierunku wojskowegocmentarza.W pewnej alei dostrzegł idącego naprzeciw niego Kralewicza.Przywitali się. Dawno przyszedłeś? Przed 12. Nie mogłem przyjść wcześniej.Miałem kilka pilnych spraw.Antoni zaczął opowiadać Romanowi nowiny.Ten nieuważnie słuchał, potem przerwakmu i rzekł: Daj spokój z tym.Moja robota skończona. Nie rozumiem cię. Bardzo proste.Puszczam tu wszystko do luftu i dziś idziemy do Polski.Będę pracował, jakdawniej. I ja z tobą? I ty.Antoni mocno uścisnął dłoń Romana. Nareszcie! Dawno już tak trzeba było.Lizka wróciła do swego pokoju, zapaliła lampę, odwinęła książkę z papieru i zobaczyła, że to jejpamiętnik.Książka wypadła jej z rąk.,,Co ja zrobiłam!" wyszeptała dziewczyna.Pochyliła się.Znalazła list Romana i zaczęła pośpiesznie go czytać.Przeczytała i opuściła ręce.Naglechwyciła pamiętnik i zaczęła go drzeć.Robiła to gorączkowo, pośpiesznie, jakby chcąc czemuśzapobiec.Potem wtuliła głowę w poduszkę i zaczęła łkać.Dziennik szpiegaBrześć n/Bugiem, 3 sierpnia 1923 rokuNie.Jednak nie skłamałem Lizce.Czuję, że naprawdę umarłem.%7łe zginęło wemnie coś najdroższego, co stanowiło o wartości mego życia.Pozostała pustkai niechęć do wszystkiego.Wyczuwam w tym jakąś wielką niesprawiedliwość.Nie209mogę się pogodzić z tym, że kilka głupich zdań z pamiętnika zniszczyło to wszystko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]