[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak to jest? Ten, kto kocha, zdradza, a ten, kto nie kocha, potrafiwszystko wybaczyć?- Posłuchaj mnie, kochanie, ale niech ta rozmowa zostanie między nami.W końcuujawniam nie tylko własne sekrety.Wiem, że dawałam twemu ojcu zbyt mało, i wiem, żepróbował sobie ten brak zrekompensować.Chyba go nawet rozumiem, choć trzydzieści lattemu to był dla mnie cios.Cios, który otworzył mi oczy.Kazio przyzwyczaił mnie do tego, żejestem najważniejsza, że stanowię centrum jego świata.Brałam jego miłość jak coś, co mi sięnależy, jakby życie miało obowiązek odpłacić mi za tamten zawód i cierpienie.Nagle jednakokazało się, że mój zakochany mąż jest też mężczyzną, w dodatku atrakcyjnym, a wokół sąinne kobiety gotowe dać mu to, czego nie dostał od własnej żony.To był szok.I policzek dlamojej miłości własnej.Czułam gniew, żal, upokorzenie, miałam pretensje do losu, dlaczegoznów mnie to spotyka.Chciałam odejść.Choćby tylko po to, by go ukarać.Ale potemprzeanalizowałam całe swoje życie.I wiesz.Wnioski zaskoczyły nawet mnie.Wreszciepostawiłam sobie jasne pytania i dałam jasne odpowiedzi.Na pytanie, Czy kocham męża?",odpowiedz była twierdząca.Wtedy już wiedziałam to na pewno.Na pytanie, Czy mogłabymbez niego żyć?" - również.Owszem, mogłam, tyle że już nie chciałam.Chciałam, żebywszystko było jak dawniej, chciałam spędzić z nim resztę życia i wiedziałam, że będzie onodobre i szczęśliwe.A kiedy nieoczekiwanie wpadł do domu jak burza następnego dnia,wystarczyło mi jedno spojrzenie, by zrozumieć, że chce tego samego i że też ma za sobążyciowy rachunek sumienia.Od tamtej pory wszystko się zmieniło.Nasze wspólne życieznalazło wreszcie właściwy tor i tak jest do dzisiaj.- Sabina spojrzała na córkę.- Bardzojesteś zbulwersowana?- Nie, chyba nie.Tylko trochę namieszaliście mi w głowie.- Aha, zapewne.Okazało się, że rodzice są nie tylko rodzicami, że mają jakieś własneżycie, a nawet - o zgrozo! - tak zwaną przeszłość.Prawie każdy ma, córeczko.No, aleprzecież nie o mnie miałyśmy rozmawiać, tylko o tobie.Słońce już zaszło i w szklarni panował półmrok, a one wciąż jeszcze siedziały ukryteprzed światem wśród pachnących pąków róż i rozmawiały.O życiu, o mężczyznach, omiłości i zdradzie, o własnych planach i marzeniach.Rozmawiały jak nigdy dotąd.Liczyłosię nie tylko to, że Sabina zobaczyła w swej córce partnerkę, lecz przede wszystkim to, żeOlga zobaczyła w matce także kobietę, która gubiła się we własnych uczuciach, ale szukała iodnajdywała swą drogę.Opowiadała jej więc po raz pierwszy bez wahań i autocenzury oswoim życiu z Markiem, o swoich wątpliwościach i niepokojach.Gdy wracały przez podwórze do domu, wilgotny chłód przenikał ciemność nocy, a naniebie świeciły miliony gwiazd.W oknach leśniczówki paliły się światła, obiecując ciepło,bezpieczeństwo, czyjąś obecność i.kolację.Już na ganku snuł się słaby zapach duszonychgrzybów, widomy znak, że pan domu wrócił wcześniej z pracy i przygotowuje dla swoichkobiet popisowe danie własnego pomysłu - grzyby duszone w śmietanie z odrobiną białegowina, leśnego miodu, jałowca i czegoś jeszcze.Wchodząc do rozświetlonej kuchni, Olga pomyślała, że to był jednak dobry dzień.Wszystko wokół było takie bliskie i znajome, a przecież od teraz zupełnie inne.Wolne dni płynęły szybko i dzień wyjazdu zbliżał się nieubłaganie.Leśniczówkastanowiła idealną scenerię do rozważań i Olga nabierała dystansu, ze spokojem analizowałaswoje krakowskie, perfekcyjnie poukładane życie, które na nią czekało.Tego ranka przezgodzinę błąkała się po leśnych manowcach i gdy w końcu weszła do kuchni, zastała Luizęsamotnie kończącą śniadanie.- Gdzie wszyscy? - zdziwiła się. - Kazik został pilnie wezwany przez szefostwo, a Sabina przegryzła byle co i pognałado swoich kwiatków.Coś jej się tam znowu wykluło.To znaczy chyba zakwitło.Siadaj.Tobie się przyda śniadanie, a mnie towarzystwo.Oldze nie trzeba było dwa razy powtarzać.Po porannym rozruchu czuła pustkę zarównow głowie, jak i żołądku.Pół godziny pózniej sprzątnęła resztki ze stołu, pozmywała naczyniai zwróciła się do Luizy:- Co byś powiedziała na mały spacer, ciociu? Na przykład w stronę Białej Polany?- O, a co to za dzień dobroci dla starych, niedołężnych rezydentek? - Luizauśmiechnęła się ironicznie.- Wiem, sumienie cię gryzie.Przywiozłaś mi książki i myślałaś,że masz kłopot z głowy, a już pogadać to nie masz czasu.- Ależ ciociu! Od tygodnia nic innego nie robię, tylko z wami gadam.I to niestetynajczęściej przy stole.- Olga ostentacyjnie pogładziła rękami swoje zupełnie smukłe biodra.- Nie wyjdzie mi to na dobre, oj nie.- Rozmowy też nie zawsze wychodzą na dobre.A zwłaszcza o przeszłości.- Luizaspojrzała przenikliwie na siostrzenicę.- Nie wiem, o co ci chodzi - powiedziała niepewnie Olga.- Wiesz doskonale, słonko.To co z tym spacerem? Idziemy, to znaczy jedziemy?- Oczywiście.Gdzie chcesz?- Wiem, ty byś mnie najchętniej wywiozła do lasu, ale las to ja mam na co dzień.Kursna Kalinową Górę, kotku.Chcę sobie trochę popatrzeć na ludzi.Olga chwyciła rączki wózka i wprawnie skierowała go w stronę furtki, za którą skręciłyna drogę prowadzącą do wsi.Las zostawiły za sobą, a przed sobą widziały wstęgę zwartejzabudowy, z czarno - żółtą szachownicą pól po obu stronach.Miejscami zieleniły się wąskiepaski buraków lub ziemniaków.Gorzki zapach ziemi i dymu mieszał się ze słodką woniąpłynącą z niedalekich sadów, gdzie dojrzewały już jabłka, renklody, mirabelki i wczesnegruszki.Luiza zaczerpnęła głęboko powietrza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]