[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na razie jednak nie miano zecera, znającego żargon, a akurat wypadła potrzeba wydania odezwy żargonowej.Myślano długo, jak załatwić ten interes.Wreszcie jeden z towarzyszów wpadł na taki pomysł.Kupiono alfabet żargonowy i pod każdą literą postawiono odpowiednią literę łacińską.Autor odezwy, napisawszy ją w żargonie, przepisał ją literami łacińskimi, zgodnymi z powyższym alfabetem.Biedny zecer, który nigdy dotąd nie widział dziwacznych literek żargonowych, nieprzyzwyczajony do odwrotnego składania, kładł do winkla literkę obok literki, nie rozumiejąc zupełnie, co robi.Nagle ku wielkiemu zdumieniu zabrakło mu litery „e”.Zdawało mu się, że cała sprawa jest na nic.Na szczęście, miano do czynienia z tak dziwnym językiem, jak żargon.Gdy w kłopocie zwrócono się znowu do autora odezwy, ten przejrzał raz jeszcze rękopis, wykreślił w niektórych miejscach nieszczęsna literę „e”, zastępując ją jakąś inną i ułożył odezwę tak, by te-go „e” wystarczyło na całość.Z polskimi odezwami, naturalnie, tak gładko załatwić się nie moż-na.Trzeba nieraz uciekać się do różnych środeczków zecerskich: prze-rabiać „e”, „ń” na „c” i „n”, fuszerować, dobierając litery z innego pisma.Widziałem nawet odezwę,z której połowa była złożona jednym pismem, druga zaś część innym.Wielu z czytelników sfuszerowanej odezwy wzrusza zapewne ramionami z powodu takiej drobnostki.Lecz ja pomimo woli obok jakiejś skaleczonej litery, obok fuszerki dostrzegam zakłopotaną, zbie-dzoną twarz towarzysza, pracującego z mieczem damoklesowym nad głową w jakiejś izdebce, gdy sięgając po czcionkę do którejkolwiek przedziałki naprędce skleconej kaszty, wyczuje pod palcami pustkę.Trzeba przerwać robotę, obmyśleć sposób wyjścia, zaradzić brakowi.A tu z robotą śpieszyć należy, bo odezwa spóźnić się nie może, termin odebrania jej z drukarni już jest umówiony, na określony już czas przygotowani są towarzysze, którzy odezwę rozpowszechnią.NASK IFPUGZe zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG95Kończąc rozdział o drukarniach, chcę z prawdziwą przyjemnością zaznaczyć, że od czasu Łodzi technika drukarska zrobiła krok naprzód.Gdy przeglądam obecne numery „Robotnika”, widzę, że znacznie mniej w nim cech „krajowej” produkcji, niż dawniej.Mniej jest zabru-dzonych i bladych, jak twarz suchotnika, stronic, mniej fuszerek w odbijaniu.Jak mnie zapewniano, pochodzi to głównie z tej przyczyny, że obecnie użytą jest do roboty maszynka innego systemu, pozwalająca na zastosowanie większej presji.Oprócz tego, od jubileuszowego – pięć-dziesiątego – numeru „Robotnik” zwiększył znacznie swój format.Do każdego numeru dodano nieledwie cztery stronice dawnego formatu, więc zwiększono go o trzecią część.W tym czasie zaszła też inna, głębszego znaczenia, zmiana w sprawie drukarń tajnych.Dopóki drukarnia nie przeszła przez próbę ogniową aresztowania, dopóty była ona centralnym punktem życia partyjnego, dopóty istniała wieczna wątpliwość, czy w razie nieszczęścia partia będzie w stanie zapełnić lukę, dopóty wreszcie była ona szczególnym celem dla żandarmerii i jej agentów.Do katastrofy łódzkiej drukarnia, gęstymi zasłonami tajemnicy otoczona, była dla ludzi, rewolucyjnie usposobionych, czymś cudownym, czymś romantycznym, nimbem okolonym, wyglądała, jak mityczna forteca, znikająca z oczu szturmu-jącego do niej wroga.Lecz oto przyszła lutowa katastrofa – drukarnię aresztowano, wstępnym bojem zdobyto tajemniczą fortecę.Nie minęło jednak i dwóch miesięcy, a partia z podziwu godną en gią puściła w obieg świe-ży numer, a po pewnym czasie, koniecznym dla dopasowania maszynerii organizacyjnej da n wych warunków, „Robotnik” zaczął się ukazywać równie periodycznie i spokojnie, jak dawniej.To, co przed ośmiu latyuznanym było, jako nadzwyczaj śmiałe, „romantyczne przedsię-wzięcie, to, czego się obawiały „pozytywne” umysły, okazało się wcale nie tak trudnym i nie tak strasznym.Partia pod względem drukarnianym przeszła względnie łatwo przez chrzest ogniowy.Fakt len wpłynął na spowszednienie wyjątkowego, podziwianego niegdyś, zjawiska.Ludzie się doń przyzwyczaili, uważając za zupełnie normalną rzecz, by od czasu do czasu widziano numer „Robotnika” z nieobeschłą jeszcze farbą drukarską, by w chwili.odpowiedniej poja-wiały się odezwy z podpisami centralnego 'lub lokalnego robotniczego komitetu.Bal dają się coraz częściej słyszeć pretensje i skargi na to, iż„Robotnik” za rzadko się ukazuje, a wymagania wydawania odezw NASK IFPUG96Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UGmnożą się stale.To, co niedawno jeszcze było bohaterstwem „romantyków, stało się zwyczajnym, szarym obowiązkiem, uznanym przez„najpozytywniejsze” głowy.Bez wątpienia przyzwyczaili się do produktów krajowej fabryki bi-buły i żandarmi.Zwycięstwo, odniesione w lutym 1900 r., musiało grubo zmaleć w ich oczach, gdy skutki tego zwycięstwa okazały się tak diablo małe.Sądząc z rozmów, któró miałem z pp.rotmistrzami i podpułkownikami w cytadeli i więzieniu łódzkim, żandarmi mieli wysokie wyobrażenie o ciosie, przez nich partii zadanym.Sądząc zaś z zaprze-stania taktyki dziwacznych polowań na drukarnię, jakie dawniej były na porządku dziennym, przypuścić należy, iż żandarmi w stosunku do drukarni przeszli również od romantyzmu genialnych kombinacji do szarej, pozytywnej pracy łapaczów.Po sprawie łódzkiej, tak wrogowie wolnego słowa i myśli, jak za-równo i przyjaciele, musieli się przekonać, że produkcja krajowa bibu-ły nie jest wytworem fantazji rewolucyjnej kilku jednostek, lecz głębo-ką potrzebą całego mnóstwa ludzi, potrzebą, wymagającą zadowolenia.A wobec tego drukarnia ze sfery fantastycznych projektów narwańców rewolucyjnych przeszła w krainę szarej rzeczywistości, stała się jednym z kół szerokiego mechanizmu rewolucyjnego, kołem, mającym istotny sens jedynie wtedy, gdy swymi zębami zaczepiać może inne koła, stanowiąc część ogólnego systemu.NASK IFPUGZe zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG97CYRKULACJA BIBUŁYSKŁADYBibuła, przetransportowana przez granicę oraz wyprodukowana w drukarniach krajowych, musi być rozpowszechniona, w przeciwnym razie byłaby nieużytecznym balastem i ciężarem.Porównałem wyżej drukarnię do koła – części ogólnej maszynerii organizacyjnej.To samo jest i z bibułą, sprowadzaną z zagranicy.Żeby jedno i drugie miało sens, żeby nie było czymś w rodzaju sztuki dla sztuki, trzeba, by te koła były dopasowane do innych części maszynerii, poruszały się zgodnie i harmonijnie.Tą resztą maszynerii dla bibuły jest służba rozwozowa i kolporterka.Kolporterka jest ostatnim aktem partyjnym w stosunku do tego lub owego egzemplarza bibuły.Jest ona częścią integralną agitacji i czynności organizatorskich.Natomiast służba rozwozowa.dostarczanie większej ilości bibuły do tego lub owego centra organizacji, stanowić musi część techniki, że się tak wyrażę, partyjnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]