[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kompletnie stuknięci.Frank Mordant wstał.— Ty wiesz, że to bzdury.Ja też wiem, że to bzdury.Jednak takich jak Leggett i Cranenauczono w nie wierzyć, tak samo jak pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięćdziesiątdziewięć setnych procent tutejszej populacji.Zaryzykowałaś i wróciłaś tu, kochanie, i teraz za tozapłacisz.— Ty świnio! Jesteś najobrzydliwszym gadem, jaki kiedykolwiek pełzał po ziemi.Frank Mordant skrzywił się.— Wszystko jest względne, kochanie.Cokolwiek sobie myślisz, nie jestem bez serca.Kiedyśmiałem psa.I kochałem go.Naprawdę bardzo go kochałem.Nancy jeszcze nigdy nikogo nie opluła, ale zrobiła to teraz, trafiając w policzek FrankaMordanta.Jej ślina ściekła mu do kącika ust.Gapił się na nią przez chwilę i już myślała, że jąuderzy, ale tylko wyjął z kieszeni starannie uprasowaną chusteczkę i otarł sobie twarz.— Nie obwiniaj mnie — powiedział.— Sama tutaj wróciłaś.W nocy znów miała koszmarne sny.Widziała czarne, podobne do krabów stwory, biegającepo suficie.Słyszała, jak babka głośno woła ją po imieniu.Kiedy się zbudziła słońce znowuświeciło przez okno, a pielęgniarka przyniosła tacę ze śniadaniem.Grzanka, jajecznica i smażonypomidor.Pielęgniarka była młoda, o pociągłej piegowatej twarzy, i przez cały czas spoglądała naNancy ze źle skrywaną obawą.— O co chodzi? — spytała Nancy.— Ja nie gryzę.Pielęgniarka posłała jej szybki, nerwowy uśmiech.— Jeszcze nigdy nie widziałaś czyśćcowego?— Nie takiego jak ty.— A co jest we mnie innego?— Jesteś przytomna.Mówisz.— To dlatego, że jeszcze żyję.Chcesz sprawdzić mój puls?Siostra pokręciła głową.— Co tu się dzieje? — zapytała ją Nancy.— Co to za szpital?Tamta nie odpowiedziała, tylko nerwowo wzruszyła ramionami.— No, powiedz — nalegała Nancy.— Co tu robią? Operacje serca? Ortopedyczne?Pediatryczne?— Opiekujemy się… no wiesz.Opiekujemy się nią.— Nią? Kim ona jest?— Po prostu ona, to wszystko.— Czy ona nie ma imienia?— Pewnie kiedyś miała, ale nikt go już nie wymienia.— Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ona jest tu jedyną pacjentką?— Och, nie.Ona nie jest pacjentką.Ona… no, ona…Młodej pielęgniarce najwyraźniej zabrakło słów.Nancy usiadła i zapytała:— Boisz się tego, co się tu dzieje?— Oczywiście, że nie.To przywilej.— Więc dlaczego nie możesz mi o tym opowiedzieć?— Nie wolno.Nie tobie.Nikomu.— Nie ufasz mi?— Jesteś czyśćcowa.Nie żyjesz.— Jesteś pielęgniarką i myślisz, że nie żyję? Jeśli jestem martwa, to dlaczego karmisz mniejajecznicą i smażonymi pomidorami?— Nie wiem.Tak mi kazano.— A gdzie pójdziesz potem z tą tacą? Na dół, do kostnicy? Zbudźcie się, chłopcy, i jedzcie,dopóki gorące!— Nie… Nie wiem, co powiedzieć.— Jasne.Z całą pewnością nie jestem martwa.Nigdy nie byłam martwa.I nigdy nie byłam wczyśćcu.Wszystko, co wam mówią o czyśćcowych, to kłamstwo.Kiedy ludzie umierają, nigdynie wracają.Kiedy jednak przybywają z innego świata — z innej rzeczywistości — o, wtedy tozupełnie co innego.Młoda pielęgniarka spoglądała na nią przez długą chwilę, a potem odgarnęła kosmyk włosówz twarzy.— Jak masz na imię? — zapytała ją Nancy.— Sophie.— Cóż, Sophie, dzięki za śniadanie.Mogę ci jeszcze tylko powiedzieć, żebyś nie wierzyła wto, co wypisują w książkach.Szczególnie w elementarzu.Sophie, nadal nie odrywając od niej oczu, otworzyła drzwi i wyszła.Nancy położyła głowę napoduszce.Nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.Wiedziała tylko, że ma bardzo małoczasu.Josh pewnie zaczeka dwadzieścia cztery godziny na jej powrót, a potem… Nie miaławątpliwości, że przyjdzie tu po nią.W każdej chwili mógł zjawić się w tej rzeczywistości.Możetrochę potrwać, zanim odnajdzie ją w tym szpitalu, ale wiedziała, jaki jest przedsiębiorczy.Zamknęła oczy i pomodliła się do przodków, aby ją chronili.Tutaj jednak, w tejrzeczywistości, wcale nie była pewna, czy nadal czuje ich bliskość.Wczesnym popołudniem, zawieszona między jawą a snem, usłyszała skrzypnięcieotwieranych drzwi i odgłos kroków na pokrytej linoleum podłodze.Otworzyła oczy i ujrzaładwóch Zakapturzonych, stojących po obu stronach łóżka w tych swoich wysokich purytańskichkapeluszach, czarnych opończach i groteskowych płóciennych maskach.Usiadła na łóżku ipodciągnęła koc pod brodę.Była zbyt przestraszona, żeby coś powiedzieć.— Sądzisz, że twój przyjaciel przyjdzie cię szukać?— zapytał jeden z nich cichym,zgrzytliwym głosem.Nancy nadal nie mogła wydobyć z siebie głosu.— Chyba nie sądzisz, że cię zostawi, prawda? Zwłaszcza kiedy się dowie, co cię czeka.— Nie wiem, co zrobi.— Och, przyjdzie tu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]