[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozostałe dwiebyły mężczyznami - wychudli, nieowłosieni, z zapadniętymi klatkami piersiowymi, wyżsi od kobiety i co najmniej dwiestopy wyżsi od dorosłego człowieka.Kraty były umazane świecącym płynem podobnym do miodu, który powoli ściekałpo klatkach i kapał na podłogę.Ojciec stał w grupie, ręce skrzyżował na piersiach.Wyglądało to tak, jakby mężczyzni prowadzili jakiś eksperymentnaukowy.Jeden z badaczy miał notatnik, drugi - aparat.Na wielkiej, podświetlonej tablicy zamocowano trzy kompletyzdjęć rentgenowskich klatki piersiowej - trupia biel płuc i żeber kontrastowała z wypłowiałą szarością tła.Obok na stolikuleżały przyrządy medyczne - strzykawki, bandaże i rozmaite instrumenty, których Ewangelina nie potrafiła nazwać.Kobieta krążyła po klatce, wrzeszczała na mężczyzn, rwała blond włosy.W każdy ruch wkładała tyle siły, że stalowalina skrzypiała, jakby za chwilę miała pęknąć.Wtem kobieta gwałtownie się odwróciła.Ewangelina zamrugała, niewierząc własnym oczom.Pośrodku jej długich, smukłych pleców wyrastała para potężnych skrzydeł.Ewangelina zakryłausta dłońmi, przerażona, że za chwilę krzyknie ze zdumienia.Anielica napięła mięśnie i rozłożyła skrzydła, które ledwiemieściły się w klatce.Wielkie, białe, poruszały się we mgle emanującego z nich łagodnego blasku.Klatka zakołysała się,kreśląc parabolę w stęchłym powietrzu.Ewangelina poczuła, jak wyostrzają jej się zmysły.W uszach gwałtowniepulsowała jej krew, miała przyspieszony oddech.Istoty, które widziała, były jednocześnie urzekające i straszne.Byłypięknymi, skąpanymi w świetle potworami.Nie mogła oderwać oczu od anielicy, która krążyła po klatce z rozpostartymi skrzydłami, wpatrując się w stojącychponiżej mężczyzn, jakby ci byli ledwie myszami, po które może sfrunąć, by je pożreć.- Wypuśćcie mnie - wyła.Głos miała skrzekliwy, gardłowy.Ostre krawędzie jej skrzydeł wyślizgiwały się przez kraty.Ojciec Ewangełiny zwrócił się do mężczyzny z notatnikiem.- Co z nimi zrobicie? - Miał taki ton głosu, jakby mówił o kolekcji rzadkich motyli.- Czekamy na ostateczne wyniki badań.Wtedy dowiemy się, dokąd wysłać zwłoki.- Pewnie do laboratoriów w Arizonie, tam zrobią sekcję, dokumentację i tam je zakonserwują.Wyjątkowe piękności.- Udało wam się określić ich moc? Mają jakieś oznaki schorzeń? -dopytywał ojciec.Ewangelina wychwyciła w jego głosie nutę nadziei, przeczuwała, że to wszystko ma jakiś związek z jej matką.- Coś w badaniach krwi i moczu?- Jeśli pytasz, czy są tak silne jak ich przodkowie - odpowiedział jeden z mężczyzn - to nie.To najsilniejsze osobniki,jakie widziałem od lat, ale za to bardzo podatne na nasze bodzce.- Wspaniałe wieści - odparł ojciec, podchodząc do klatek.Zwrócił się do istot rozkazującym tonem, jakby mówił dozwierząt: - Diabły.Słysząc to, jeden z aniołów płci męskiej zbudził się z letargu.Oplótł białymi palcami kraty, podciągnął się i wstał.- Anioł i diabeł - powiedział - jeden jest tylko cieniem drugiego.- Przyjdzie taki dzień - orzekł ojciec - kiedy nie będzie was na ziemi.Pozbędziemy się was.Zanim Ewangelina zdążyła się ukryć, ojciec odwrócił się i podszedł do schodów.Na platformie nie było jej co prawdawidać, ale nie zaplanowała drogi ucieczki.Nie pozostało jej nic innego, jak czmychnąć po schodach i wybiec na dwór woślepiające, popołudniowe słońce.Porażona blaskiem, biegła i biegła.37Milton Bar and Grill", Milton, stan Nowy JorkPrzeciskając się przez zaludniony bar, Verlaine czuł, jak sącząca się muzyka country uspokaja bicie jego serca.Byłprzemarznięty, zraniona ręka potwornie go bolała, od śniadania nic nie miał w ustach.Gdyby był w Nowym Jorku,zamawiałby właśnie jedzenie na wynos w ulubionej tajskiej knajpie albo siedział z kumplami w Village na drinku.Jedynym jego zmartwieniem byłoby to, czy leci coś ciekawego w telewizji.Tymczasem tkwił na odludziu, w przydrożnejknajpie, i zastanawiał się, w co takiego się wpakował.Przynajmniej było mu ciepło i mógł spokojnie pomyśleć.Rozcierałręce, usiłując przywrócić czucie w skostniałych palcach.Musi odtajać, żeby wymyślić, co, do cholery ciężkiej, ma ze sobąpocząć.Usiadł przy stoliku pod oknem - tylko ten jeden był na uboczu - zamówił hamburgera i butelkę Corony.Wypił piwoduszkiem, żeby się ogrzać, i zamówił kolejne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]