[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chociaż deszcze nie spadły i wszystkich martwiłarozpaczliwa sytuacja gospodarcza, Rose me widziała powodu, żeby nie cieszyć się życiem.Patrząc w dół ze wzniesienia, zwolniła kroku.Własnym oczom nie mogła uwierzyć.One znowu to robią, ta stara i jejwnuczka.Odbudowują chatę po raz.który? Chyba czwarty.Valentine kazał wszystkie chaty zburzyć i rodzinaMadengeja przeniosła się za rzekę Tylko znachorka i jej młoda czeladniczka uparcie pozostają, odbudowują chatę,którą za każdym razem przewraca traktor.To rzeczywiście tajemnicze!Pamiętała, jak ostatnim razem te dwie przyszły do obozu.Babka na przedzie z głową wysoko podniesioną jakcesarzowa wdowa, wystrojona we wszystkie swoje paciorki, miedziane ozdoby i muszelki.Za nią młoda, trzymającasynka na biodrze.A jakie były grzeczne! Kłaniały się, uśmiechały nieśmiało, mówiły cicho, prawie niedosłyszalnie.Mario, posługacz Grace, tłumaczył.One nie chcą urazić chcą tylko, żeby buana wiedział, że nie wiadomo dlaczegoich chata raz po raz się wali, a one chciałyby, żeby stała, bo w mej mieszkają i muszą mieszkać - ich świętymobowiązkiem jest słuzyc przodkom, którzy żyją w tym figowcu.To była ich czwarta wizyta! Swoją wytrwałością te dwie kobiety Kikuju imponowały Rose.Za każdym razemprzychodziły pokornie, dawały kozy i paciorki w prezencie, zapewniały Valentine'a, że nikogo nie oskarżają, niechcą sprawiać kłopotu, chcą tylko przypomnieć duchom w wietrze, że ta chata stoi na uświęconym miejscu i niepowinno się pozwolić na jej usunięcie.Ciekawostka, te dwie Kikuju, myślała Rose.Podobne do siebie, prawie identyczne, poza tym, że babka jest mniejszai ciemniejsza,jak w końcu wszystkie kobiety Kikuju na starość.Obie mają w sobie jakąś spokojną godność; nawet Murzyniątko nabiodrze matki zawsze siedziało cicho, jakby wyczuwało powagę sytuacji.Valentine za każdym razem upominał je,że ta ziemia jest jego, kupiona zgodnie z prawem od naczelnika Madengeja, i dawał im na odczepne worki ziarnaoraz drogocenną torbę cukru.Ale teraz one znowu budują chatę, znachorka i jej wnuczka, cierpliwie, w milczeniu.Patrząc tam, Rose zastanawiałasię, czy wiedzą, że Valentine kazał usunąć ten figowiec razem z korzeniami już jutro, żeby otworzyć swoje noweboisko polo.Dalej, nad rzeką, za namiotami obozowiska stał symbol niewzruszonego optymizmu Valentine'a - nowiusieńka prasasprowadzona z Indii Zachodnich.Miała być potrzebna dopiero przy pierwszym zbiorze kawy, czyli za dwa, trzy lata,ale już stała gotowa, czekając na moment, gdy zacznie spod miękkiej czerwonej skórki pierwszych jagód wyciskaćziarnka.Gdy pani Pembroke kładła Monę w namiocie dziecinnym -była to pora przedpołudniowej drzemki dziecka - Roseposzła do prowizorycznej oranżerii po sadzonki, które przywiozła z Anglii.Te róże nie tylko nie zmarniały, ale właśnie kwitły.A przejechały taki kawał świata z Suffolk w serce afrykańskiejsuszy.Umieściła je w taczkach i poprowadziła ogrodnika Kikuju ścieżką w stronę domu.Tam gdzie piaszczysta droga zmieniała się w aleję wjazdową, była duża okazała brama z kamiennym łukiem, naktórym widniała przy herbie Trevertonow nazwa posiadłości.Rose uśmiechnęła się.Przypomniała sobie wyraz twarzy Valentine'a, gdy przed miesiącem przywieziono łuk.Kamieniarz Suahili w Mombasie włożył w tę pracę wiele zamiłowania i trudu.Litery były idealnie wyrównane, wrogach dodatkowe zakrętasy.Osiągnięcie artystyczne, wszyscy się z tym zgodzili, i na pewno więcej warte nizValentine zapłacił.Tylko że wkradł się jeden błąd.W nazwie. Bella Dwa" - zamówił Valentine ku pamięci Bella Hill, siedziby rodu w Anglii.Zaznaczył:- Dwa to znaczy drugi dom" tu, w Afryce.Rozumiesz?Kamieniarz zapewnił, że rozumie doskonale, po ezym zasiadł do czteromiesięcznej pracy, żeby to przekręcić.Ten wyraz twarzy Valentine'a.I zaraz wszyscy parsknęli śmiechem.Sir James szybko postarał się w miaręmożności uratować sytuację
[ Pobierz całość w formacie PDF ]