[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I o naczelniku policji, który twierdził, że biją wszędzie - wAmeryce, Anglii, Francji, nawet w Grecji.Ten naczelnik był młodym jeszcze człowiekiem,miał małą, stożkowatą głowę na olbrzymim, tłuszczowym ciele.Miał żonę i dwoje dzieci.Znała teraz wszystkich tych panów.Niewiele jednak mogła mu przyrzec.Mniej teraz właśnie,gdy niejedna rzecz zależała od Zenona.- Spróbuję - powiedziała - spróbuję.- Zobaczyła siebie jego oczami.Były wrogie i nieufne.Ich stosunek zmienił się teraz, gdy tam pod podłogą nie było już nikogo.Chąśba odszedł, zanim wrócił Zenon.Elżbieta wybiegła do przedpokoju.Dotąd jeszcze poparu godzinach rozstania witali się jak kochankowie.%7łyła w niepokoju, który z niego szedł iwokół niego się oplatał.A tylko przy nim mogła o niepokoju tym zapomnieć.- Czekałaś, tęskniłaś? - upewniał się, żądając, by odpowiadała mu słowami.- Kochasz?Mówiła, czego chciał.Od tych słów, powiedzianych jeszcze raz, gorąco przenikało ich ciała.Chwytała oddech, wyłamując się z jego objęć.- Mama już zeszła do jadalni.Przyjdziesz zaraz?Wieczór, cisza, dom, lampa nisko płonąca nad stołem, rodzina.Bezpieczeństwo i szczęście.Inne wszystko wydawało się na chwilę mgliste i złudne, nierzeczywiste.Przy kolacji Zenon prędko i żywo mówił.Przypomniał Elżbiecie, że w sobotę jadą doChązebnej, pytał, czy już przyszło krótkie futro do polowania.Odpowiedziała, że tak, ipobiegła na górę, by się w nie ubrać i Zenonowi pokazać.Było brązowe i lśniące.Oglądał je uważnie z bliska i z daleka.- Jesteś w nim śliczna - powiedział.- I ty naprawdę będziesz polował? Zenon się śmiał.- Co mam robić.Będę.A pani %7łancia powiedziała:- Każdy Ziembiewicz jest urodzonym myśliwym.23Pani Zancia choćby najpózniej się położyła, wstawała zawsze już o piątej, gdy było jeszczeciemno.Modliła się, szła do łazienki, ubierała się ciepło, na nogi wkładała grube wojłokowebambosze z Boleborzy i wychodziła do ogrodu.Ogród był o tej porze pusty, bezludny jak las,zaścielony śniegiem, pełen milczenia.Na świerkach śnieg leżał ciężkimi błamami, nagiekrzaki trzymały w gałązkach kulki i szmatki śniegowe, niebo wstępowało ku górze piętramibiałych i czarnych chmur.Tylko wrony krążyły nad koronami wyniosłych drzew parkowych,kracząc.A potem spadały na drzewa, czepiały się ich wiotkich gałęzi i obciągały je ciężaremswych czarnych ciał.Pyły nieuchwytne, strząśnięte z drzew, zanim dosięgnęły ziemi, toczyłysię długo i bezszelestnie nieruchomym powietrzem.Pani Zancia lubiła poranną samotność, która dawała jej spokojnie o wszystkim pomyśleć.Rano piła ziółka i zawsze potem im dłużej spacerowała, tym lepiej skutkowały.Chodziła pokrzyżujących się i powracających do siebie alejach i myślała o swym życiu rozległym,pełnym wspomnień, nie wolnym od trosk, a przecież w całości tak szczęśliwym.Stratajednego i drugiego majątku, trochę lekkomyślne usposobienie męża, trudny charakter Zenona,jego upór i brak szacunku dla rodziców - z tym wszystkim nie było łatwo sobie poradzić.Aprzecież nieboszczyk, który tak ją kochał, któremu dochowała wiary przez całe życie, byłlepszy od innych, był rozumny i sprawiedliwy.Gdy zle postąpił, umiał uznać swój błąd,umiał żałować i w sposób serdeczny okazać swą skruchę, a krzywdę wyrządzoną nie tylkowobec niej naprawić.Byli ze sobą długie lata szczęśliwi.I doczekał tego przed śmiercią, żeZenon wziął sobie za żonę dobrą kobietę, zyskał ogólny szacunek między ludzmi, zdobyłstanowisko i znaczenie.W biegu życia domowego, pośród przyjazdów i wyjazdów dzieci, odwiedzin obcych ludzi,codziennych długich obrzędów koło małego Waleriana, nie mogła złapać tchu.Musiałaprzecież wiedzieć, dokąd jadą, jakie było przyjęcie, jak się bawili, kto był zaproszony.Karmiła się do syta ich życiem i ich powodzeniem.Ale by się we wszystkimi połapać,musiała być sama w te poranne godziny, musiała się skupie wszystko sobie przypomnieć,wszystko objąć dokładnie myślą.Dopiero wtedy uczuwała to jako radość ogarniającą ciało iduszę, zbliżającą z Bogiem, jako niezmierną wdzięczność dla Stwórcy.Rzecz szczególna, że rozmyślanie o mężu, zmarłym przed niedawnym czasem, nieprzejmowało pani %7łanci smutkiem, chociaż przeżyła tym wspomnieniem niejedną godzinę.Nie była skłonna do łez, chyba z radości.Myślała o czasie jego życia tak, jakby ze śmierciąsię nie skończył, jakby trwał zawsze i zawsze jeszcze miał trwać przez to samo, że był kiedyś.Wierzyła, że spotka się jeszcze z mężem w przyszłym życiu, to prawda.Ale nie wyobrażałasobie tego jasno, nie czekała tego niecierpliwie.Znajdowała dość materiału dorozpamiętywania w tym, co minęło, i przeszłość była nigdy nie wyczerpanym dla niejzródłem wzruszenia, jego nigdy nie wypitą pełnią.Przesuwała w pamięci dnie i epoki, chwilepojednań i przebaczeń, pełne słodyczy.I myślała, że tylko tak powinno było być
[ Pobierz całość w formacie PDF ]