[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W Ugandzie była daleko odnapuszonych ambasadorów, daleko od wszystkich wymogówi oczekiwań, daleko od paraliżującej hierarchii.I miała szefa, który chciał coś stworzyć, który lubił jejupór i nie trzymał się tak kurczowo protokołu.Poza tympozwolił jej na osobiste zaangażowanie w działalność UDGC,małej, skromnej, oddolnej organizacji praw kobiet na granicyz Kongiem Wschodnim.Ograniczonymi środkamii nieortodoksyjnymi metodami ratowali życie kobietuprowadzonych przez ugandyjskich rebeliantów.Wyrywali jez niewoli i prostytucji, a potem transportowali do rodzinw Kongu Wschodnim.Nie było mowy o żadnym wsparciu,o żadnych środkach bezpieczeństwa.Odszukiwali kobietyw obozach dla uchodzców, odnajdywali ich rodziny,negocjowali z wojskiem, z mężczyznami.Obecność Clary jakozagranicznego dyplomaty była dla organizacji nieoceniona,szczególnie w trakcie przejazdów przez granicę, tami z powrotem.Pilnowała, żeby celnicy, żołnierze i policjanci niezadawali zbędnych pytań.Cel uświęcał środki uratowanobardzo wiele kobiet& To był głośny wyczyn.Clara, nie mówiąc już o jej przełożonym, mogła dostaćod ministerstwa porządną burę za nadużywanie immunitetu15 Sulky dwukołowy, lekki wózek, ciągnięty przez kłusakadyplomatycznego i jeszcze za kilka innych rzeczy.Ale jej szefinteligentnie dał cynk dziennikarzowi DN16 na długo przed tym,zanim MSZ w ogóle dowiedziało się o sprawie.Całość zostałaprzedstawiona w artykule jako bohaterski wyczyn, niepozorna,ale ładna historia w stylu Raoula Wallenberga w zapomnianymzakątku świata.Polityczni przywódcy robili dobrą minę do złejgry, ulegli pokusie zebrania kilku punktów i wyrazili poparciedla sprawy.Clara pomyślała o tym, co wydarzyło się tutajpoprzednim razem, i aż pokręciła głową na myśl o absurdzie tejsytuacji: jeden czyn przyniósł jej zainteresowanie i pochwały,podczas gdy drugie, podobne zdarzenie skazało ją napotępienie.Jeśli postępuje się wbrew zasadom, należy to robićskutecznie.Wtedy zbiera się gratulacje.Jeśli jednak działa sięwbrew systemowi i poniesie się klęskę, cóż, wtedy nie ma coliczyć na taryfę ulgową.Szła dalej w górę uliczki, minęła rzeznika w drewnianejszopie pełnej much, z wiszącym luzem, obdartym ze skóryudzcem, potem stolarza, który mozolnie giął swoje długiei cienkie ratanowe witki.Pascal objaśnił jej drogę.Masindi się przeprowadziłai według niego powinna teraz mieszkać na peryferiachKatende, w zasadzie na granicy z Ndembe.Na granicy? pomyślała Clara.Jakby była jakośszczególnie wyraznie zaznaczona.Przecinała Katende w poprzek, od czasu do czasupytając: Ndembe?.W końcu ktoś skinął głową, potwierdzając, że idzie wewłaściwym kierunku.Obejrzała się.Wyobrażała sobie, że będzie inaczej, ubzdurała sobie, żeNdembe jest odrobinę ładniejsze, trochę zamożniejsze.Ale nie,było dokładnie takie jak Katende.Proste domy z drzwiamiwejściowymi, które otwierały się bezpośrednio na ulicę.Zdecydowanie uboższa dzielnica niż ta, w której wcześniejmieszkała Masindi.W Budiwago miała trzy- lub16 Dagens Nyheter największy dziennik w Szwecji.czteropokojowy dom i mały ogródek.Praca w ambasadzie byłaprestiżowa i dobrze płatna.Clara przypomniała sobie, żeMasindi pomagała finansowo zarówno siostrze, jak i bratui matce, a mimo to udawało jej się zaoszczędzić tyle, żebywynajmować dom.Jakże była dumna z tego, co stworzyła,z poczucia bezpieczeństwa dawanego chodzącym jeszcze doszkoły dzieciom.Była dumna ze swojej pozycji, pracy i domu.Ale to? Wydawało się& dużo skromniejsze& wcale nietakie jak Budiwago.Pascal kazał jej szukać czerwono-niebieskiego domu zesloganem reklamowym OMO namalowanym na całej elewacji. Nie da się tego przeoczyć& zapewnił.Clara nie do końca wiedziała, czego się spodziewać, aledobrze się orientowała, jak wyglądają opakowania lokalnychproszków do prania.Wtedy go zobaczyła.Czerwony, niebieski, biały, a natym wszystkim OMO Wash wymalowane metrowymiliterami.Wszystko ma swoją cenę.I każdy sposób jest dobry& pomyślała.Ale było coś, co zakłócało obraz, coś, co częściowozakrywało slogan OMO.Po plecach przeszedł ją zimny dreszcz.Nie widziała, co to za jedni.Zobaczyła tylko ich plecy.Towystarczyło.Stali niczym mur wokół drzwi, które musiały byćdrzwiami do domu Masindi.Clara zawahała się na sekundę,zwolniła kroku, mocniej chwyciła za nóżki Biancę wciążsiedzącą na jej barkach.Doliczyła się czterech barczystychmężczyzn.Nie potrzebowała widzieć ich twarzy.Ubraniamówiły same za siebie.Mieli na sobie mundury.Przyśpieszyłakroku.To nie wygląda dobrze.Co robią u Masindi? Hej, co tu robicie?! zawołała.Nie dlatego, żeby sięspodziewała sensownej odpowiedzi, ale po to, żeby zwrócić nasiebie ich uwagę.%7ładne z pleców się nie poruszyły. Mistah, whas goin on, eh? powtórzyła z lokalnymakcentem.Jeden z mężczyzn powoli się odwrócił.Clara próbowałazajrzeć między nich, żeby zobaczyć, co się dzieje w domu.Wyglądało na to, że w środku, w domu Masindi, był ktośjeszcze.Mężczyzna, który się odwrócił, przyglądał się Clarze.Przez sekundę wyglądał na zaskoczonego widokiem białejkobiety z dzieckiem na barana.Potem spojrzał na nią z irytacją,dając do zrozumienia, że przeszkadza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]