[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aleja Wilanowska nie była o tej porze zbyt zatłoczona imogliśmy nie zmniejszać szybkości.- Lepiej, żeby nas nie zatrzymała milicja drogowa -powiedziałem.Downar uśmiechnął się.- Bądz spokojny.Wszystkie patrole są uprzedzone o tym, żeprzeprowadzamy akcję.- Ale skąd wiedzą, że to właśnie my! Przecież wozy nie majążadnych znaków.- Nic nie szkodzi.Możesz się tym nie kłopotać.Boję siętylko, żeby się ten idiota nie władował na jakie drzewo.Prowadzi bardzo nerwowo.- Dziwisz się mu?- Prawdę mówiąc, nie bardzo.Ja także w jego sytuacjibyłbym trochę nerwowy.Minęliśmy Wilanów.Za Konstancinem wołga zwolniłanagle i skręciła w boczną drogę.- Co oni robią? - spytałem zaniepokojony.- Zaraz zobaczysz.Teraz nasz kierowca dodał gazu i wyminął opla.Stefanzaśmiał się cicho, jak mały chłopiec, który spłatał komuśfigla.- Rozumiesz teraz?- Wydaje mi się, że rozumiem.Tamci objadą dookoła iznajdą się za Miecińskim.- Właśnie.Taki manewr powinien go zupełniezdezorientować i uspokoić, jeżeli nawet zaczął cośpodejrzewać, w co wątpię.Jest zbyt pewny siebie i zbytpochłonięty swoimi myślami, żeby zwracać na nas uwagę.- Wziąłeś broń? - spytałem.- Nie.Wziąłem torebkę irysów - odparł wesoło Downar.- Będziemy musieli jakoś osłodzić gorzkie chwile panudoktorowi.- A jeżeli on jedzie po prostu na spacer albo na jakąśrandkę?Stefan szturchnął mnie w bok.- Oj, Zygmuś, Zygmuś, ty zawsze byłeś optymistą.Nikt naświecie nie potrafi mi tak zepsuć humoru.- Sądzę, iż należy brać pod uwagę każdą ewentualność -mruknąłem urażony.- Wielokrotnie sam mi wbijałeś dogłowy tę prawdę.Downar dotknął mojego ramienia.- Spójrz, dogania nas.Szary opel rzeczywiście zwiększył szybkość i wysforował sięnaprzód.- Co robimy, towarzyszu majorze? - spytał kierowca.- Zostawcie go.Niech leci.Zwolnijcie zupełnie i przygaścieświatła.- A jak nam pryśnie?- Nie ma obawy.Po pierwsze, na przestrzeni najbliższychkilkudziesięciu kilometrów nie ma żadnej bocznej drogi, a podrugie, za najbliższym zakrętem stoi nasz wóz.- Trzeci? - zdziwiłem się.- Tak.Mercedes.Uważasz, że za dużo jak na jednegoskromnego lekarza?- Nie, ale.- Gazu - powiedział Downar, pochylając się do uchakierowcy.Strzałka zegara skoczyła na dziewięćdziesiąt.W miarę trwania pościgu ogarniało mnie coraz większepodniecenie.Czy się uda? Czy to jest rzeczywiście tak, jakmyśli Downar? Czy znajdujemy się na właściwym tropie? Ajeżeli to wszystko w ogóle bujda? Jeżeli Mieciński nie ma ztym nic wspólnego? Jeżeli podejrzenia Stefana okażą siębezpodstawne? Ostatecznie Mieciński mógł nie poznać tegonieboszczyka.Po śmierci człowiek się zmienia, a tym bardziej pogwałtownej śmierci.A lekarz ma tylu pacjentów, że.Spojrzałem na Stefana.Po jego skupionej twarzyzorientowałem się, że i jego dręczą wątpliwości.Przed szarym oplem, wyłoniła się z ciemności nowamaszyna.Mieciński najwidoczniej niczego nie podejrzewał,gdyż jechał ciągle naprzód nie zmniejszając szybkości.Posposobie prowadzenia wozu nie wyczuwało się wahania.Straciłem rachubę czasu.Nie orientowałem się już czyjedziemy godzinę, dwie, czy trzy.Szumiało mi w uszach iczułem męczący zamęt w głowie.W pewnym momencie rozległ się rozkazujący głos Stefana:- Zwiatła!Nasza warszawa zahamowała gwałtownie i kierowca zgasiłreflektory.- Z wozu! - powiedział cicho Downar.Wysiedliśmy.Posłyszałem trzask repetowanego pistoletu.Kiedy oczy przywykły trochę do ciemności, zorientowałemsię, że stoimy na polnej drodze oddzielonej od szosywysokimi krzakami.Downar wziął mnie pod rękę.- Chodz.- Po drugiej stronie szosy był cmentarz.Trzeba było przejśćprzez rzadki brzozowy gaik, żeby się do niego dostać.Szliśmy bardzo ostrożnie, uważając, żeby nie potrącaćleżących na drodze kamieni.Przypomniały mi się szkolnelata, podchody harcerskie, zabawy w Indian.Ciemna nocsprzyjała naszej wyprawie.Poczułem chłód, ale niewiedziałem czy to z wrażenia, czy też rzeczywiście jest takzimno.Koło cmentarza stał szary opel i jeszcze jakiś wóz,półciężarówka.Downar przyklęknął za wyniosłością gruntu ipociągnął mnie.- Cicho - szepnął.- Nie ruszaj się.- Gdzie tamci? - spytałem.- Gdzie Olszewski?- Zachodzą ich z drugiej strony.Nic nie mów.Wiatr mamyw plecy.Nagle ciszę oczekiwania przerwał huk wystrzału, jeden,drugi, trzeci.Potem pośpieszny tupot, okrzyk stój! i znowustrzał.Downar poderwał się i ruszył biegiem w kierunkupółciężarówki.Nie mogłem za nim nadążyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]