[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamiast mnie poszła z nią siostra Brigitte.W poniedziałek zobaczyłam chudą, bladą i smutną twarz Lei podczas zgromadzenia, siedziała zupełnie z tyłu, w ostatnim rzędzie, obok siostry Brigitte.Skuliłam się na krześle tak bardzo, jak było to tylko możliwe, żeby mnie nie zauważyła.Kiedy brat Jochen wezwał zbór do modlitwy za jej zmarłą córeczkę, usłyszałam, że Lea cicho łka.W ciągu kolejnych dni rozpoczęliśmy w szkole próby do naszego przedstawienia.Śpiewałam za każdym razem Somewhere over the rainbow, a pani Winter akompaniowała mi na fortepianie.Amanda uśmiechała się szyderczo, lecz inni rzucali mi spojrzenia świadczące o ich uznaniu dla mojej interpretacji, co dodawało mi pewności siebie.Próby odbywały się w auli, na zewnątrz wreszcie zaświeciło słońce, a ja stałam podekscytowana na scenie.Pani Winter klaskała w dłonie.- Tak więc, Dorotka przybyła teraz do krainy Oz i szuka wielkiego czarnoksiężnika, aby ten wskazał jej drogę powrotną do Kansas - wołała do mnie, kiwając głową.- Przejdźmy teraz do Stracha na wróble.- Paul, twoje wejście.Paul skinął głową i jednym susem znalazł się na scenie.Drgnęłam, kiedy jego ręce chwyciły mnie za ramiona.- Hopla! - odezwał się i uśmiechnął przepraszająco.- Hej, jesteś cały ze słomy! - krzyknęła pani Winter, stojąca na miejscu, z którego przed chwilą wystartował Paul.- Bez takiego rozmachu, bardzo proszę.Poza tym stoisz wbity na środku pola pszenicy i nie możesz się ruszać.Paul skinął głową i szczerząc zęby, poszurał nogami aż do lewej krawędzi sceny.Tam ustawił się z wyciągniętymi na boki rękami w pozycji stracha na wróble i puszczał do mnie oko.- Teraz ty, Hannah - zawołała pani Winter.- No dalej, spotkacie się tutaj.Przytaknęłam.Paul znowu do mnie mrugnął.- „Dzień dobry” - krzyknął, nadając swemu głosowi ochrypłe brzmienie.- „Umiesz mówić?” - zapytałam jako Dorotka, zdziwionym głosem, zatrzymując się przed nim.- „Oczywiście, że umiem mówić - powiedział serdecznie.- Dzień dobry, dzień dobry, jak ci idzie?”- „Całkiem nieźle, dziękuję pięknie - odpowiedziałam, nie potrzebując już dłużej trzymać w ręce zeszytu z tekstem.- A jak tobie?”- „Niedobrze - skarżył się Paul, wykrzywiając usta.- To jest strasznie nudne, takie stanie dzień i noc.”- „Nie możesz się ruszyć z miejsca” - zapytałam współczująco.Paul zaprzeczył ruchem głowy.- „Nie, gdyż jestem mocno przytwierdzony do tego kółka - burknął.- Gdybyś zdołała go wyciągnąć, byłbym ci wielce zobowiązany”.- Teraz musisz go wyciągnąć z ziemi - zawołała pani Winter.- Paul, pozwól po prostu sobą szarpać, w końcu jesteś tylko bezradnym, słomianym strachem na wróble.- Jasne - krzyknął i ponownie się do mnie uśmiechnął.Stałam zakłopotana, nie wiedząc, co powinnam zrobić.- Ciągnij go, Hannah - zawołała nauczycielka.Za plecami usłyszałam chichot reszty klasy.Z dużymi oporami złapałam go za ramiona.Paul kołysał się.- Musisz go porządnie złapać, Hannah - krzyknęła Marie.- Nie wiem, jak.- mamrotałam pod nosem, drżąc cała z powodu niezręcznej sytuacji, w której się znalazłam.9b stała w bezruchu.- Przecież nic ci nie zrobię - odezwał się cicho Paul, znowu się uśmiechając.Wreszcie się przemogłam.Jedną ręką złapałam go pod lewe ramię, a drugą włożyłam pod prawą pachę, następnie ostrożnie pomogłam mu położyć się na plecach.W tej pozycji podciągnęłam go do przodu sceny.- „Wielkie dzięki, czuję się jak nowonarodzony” - zdołał jeszcze wyrecytować obowiązkową kwestię dopiero co uwolnionego z właściwej pozycji stracha na wróble, a potem stracił równowagę i odruchowo złapał się mnie.Upadliśmy jedno na drugie.- Hopla! - powiedział przepraszającym tonem, uwalniając mnie spod siebie.- Bardzo mi przykro, Hannah, nogi mi się jakoś poplątały!Leżałam w bezruchu jak sparaliżowana.Przez ułamek sekundy czułam jego gorące ciało, a w podbrzuszu dzikie, ciepłe doznania.Paul podnosząc się, nachylił się nade mną.- Co jest z tobą? Uderzyłaś się? Dlaczego nie wstajesz?- To jest.już w.w porządku - jąkając, podniosłam się z podłogi na chwiejnych nogach.Odetchnęłam z ulgą, kiedy chwilę później rozległ się dzwonek.- Koniec na dzisiaj! - krzyknęła pani Winter.Drżącymi rękami ubierałam szybko kurtkę.Uczucie, którego doznałam, kiedy Paul przygniatał mnie swoim ciałem, trwało nadal.Wciąż to czułam.Jego zapach wypełniał mi nozdrza.Ładny, egzotyczny i chłopięcy.Nieomalże jak Benjamina, tylko że w zapachu Paula było to coś, co mnie osłabiało, wprawiało w drżenie.Odurzona, wymknęłam się z auli, idąc na tyły podwórza, zupełnie sama, tak jak zawsze.Zawędrowałam pod kasztan i dalej pod niewysoki podwórzowy murek, stamtąd pod wielką szkolną bramę, gdzie znajdowały się stojaki na rowery.Nie chciałam się sama przed sobą przyznać, ale dobrze wiedziałam, kogo wypatruję.I nie rozczarowałam się, Paul, przykucnąwszy na trawie, zupełnie sam obok swego roweru, czytał książkę.Powoli podeszłam do niego, mając do siebie żal z powodu zaistniałej sytuacji.Jednakże nic innego zrobić nie umiałam, a przy tym wcale nie chciałam z nim rozmawiać, miałam wyłącznie ochotę znaleźć się w jego pobliżu, tylko przez krótką chwilę poczuć jego ciepło i wdychać obcy chłopięcy zapach.- Cześć Hannah - odezwał się, odwracając w moją stronę, musiał mnie usłyszeć, kiedy podchodziłam.Milczałam.- Co jest, nie chcesz się do mnie przysiąść? - zapytał serdecznie.- Trawa jest sucha, a w słońcu przyjemnie ciepło.Patrzyłam na Paula bezradnie, czując się jeszcze bardziej ociężała, niezaradna i niemodna.- Chciałam właściwie tylko tędy przejść - wyjąkałam w końcu.- Ach tak - powiedział.Patrzyliśmy na siebie.- A dokąd szłaś.? - zapytał, śmiejąc się.- Do.do.nie wiem - myślę, że chciałam iść do woźnego, czy.do sekretariatu.W zeszłym tygodniu zgubiłam portmonetkę i.Paul wstał z trawy.- No jasne - powiedział, a potem długo mi się przyglądał.- No to idę - bąknęłam nerwowo.- Zaraz będzie dzwonek i.- Pójdę z tobą, jeśli chcesz - zaproponował.Zadrżałam i poczułam się wstrętnie.Przecież wcale nie zgubiłam portmonetki, przeciwnie, ukrywałam ją w kieszeni kurtki przez cały ten czas kiedy stałam i rozmawiałam z Paulem.- W porządku - powiedziałam niechętnie i poszliśmy.- Wiesz, że mamy jednakowy kolor oczu - odezwał się nagle, przyciskając guzik dzwonka od pomieszczenia woźnego.- Co? - zapytałam zmieszana.- Szare - wyjaśnił.- Oboje mamy szare oczy.Nie znam poza tobą żadnej dziewczyny o takich oczach.Woźnego na całe szczęście nie było i kiedy wracaliśmy razem do klasy, rozległ się przeraźliwy dzwonek.Zatrzymałam się jak odurzona obok Paula.Pachniał tak ładnie, jakby wiosną, chęcią życia, i wyglądał tak radośnie i pięknie z tymi swoimi miękkimi blond włosami, z szeroko uśmiechniętą buzią i odsłoniętymi opalonymi ramionami.Czy to możliwe, żebym się zakochała? Musiałam pomyśleć o Jehowie i o tym, czy mnie także teraz, w tej chwili, obserwuje.Zrobiło mi się słabo i zimno, rozbolał mnie brzuch, zadrżałam.- Hannah, co ci jest? - zapytał zatroskany.- Nagle tak pobladłaś.- To nic - mamrotałam z przerażenia, patrząc na jego twarz.Czyżby znowu było to szatańskie pokuszenie? Po raz kolejny Jehowa chciał wystawić mnie na próbę? Nie mam prawa zwyczajnie zakochać się w Paulu, w jego dużych, szeroko rozstawionych, łagodnych oczach, w jego jasnej, sympatycznej buzi, w jego silnych, muskularnych ramionach?- Zostaw mnie - prosiłam podekscytowana.- Czemu akurat mną się tak interesujesz? U mnie jest.wszystko w porządku.Paul zmarszczył czoło i kiedy uniósł rękę, żeby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]