[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ruszyła wzdłuż stołu, patrząc w oczy tym, którzy nie unikali jej wzroku, i oceniając tych, co spoglądali w bok.Na gorszym końcu było wielu takich, których przewyższała umiejętnościami i mogła bez większej fatygi upokorzyć.Byli drobnymi rzezimieszkami, rozpaczliwie czepiającymi się krawędzi łaski Sinona.Jeżeli jednak miała to zrobić, to z odpowiednim efektem.Wróciła ku honorowym miejscom, czemu towarzyszył szmerek, gdyż obecni zaczęlisię zastanawiać, jaką zuchwałość okaże młoda pajęczyca.Wśród opryszków byli rozmaici ludzie: żukowce, mrówce, muchy i pająki, sporo mieszańców i przedstawiciele ras, których nie umiałaby nawet nazwać.Ale siedzący w pobliżu naczelnego miejsca dość obojętnie patrzyli jej w oczy.Większość z nich miała pod klejnotami blizny świadczące o tym, że swoją pozycję zdobywali w walce, więc ona też musiałaby ją stoczyć, gdyby zechciała któremuś odebrać jego status.Kilku z nich nie wyglądało na wojowników, ale patrzyło na nią bez strachu, co oznaczało, że mieli ochroniarzy lub zastępców, którzy w razie potrzeby chronili ich przed krzywdą.Byli to mistrzowie rzemiosła, rachmistrze, wywiadowcy, niewątpliwie pracujący na dla Sinona.Spojrzała na honorowe miejsce, gdzie rozpierał się sam szef grupy.Patrzył na nią z wielką ciekawością, więc posłała mu jeden ze swoich najbardziej uroczych uśmiechów, żeby pokazać, że się go nie boi.Na prawo od niego siedziała Malia, ale Tynisa miała świadomość, że wyzywając ją, okazałaby niewdzięczność, a poza tym nie była pewna swego zwycięstwa.Poza tym kobieta siedziała po prawicy Sinona, a skoro się na tym miejscu utrzymała, jej przechwałki nie były czcze.Pierwsze miejsce z lewej zajmował ponaddwumetrowy olbrzym, który na stojąco zapewne sięgał głową powały.Miał białą cerę, jakiej Tynisa nigdy przedtem nie widziała.Nie przypominała bowiem przejrzystej bladości skóry albinosa, ale kolor parafiny.Jeszcze dziwniejsza jednak była jego dolna szczęka, z której wystawały ku górze kły, i dłonie z kościanymi ostrzami nad kciukami i palcami, długimi przynajmniej na dwadzieścia centymetrów.Jego bursztynowe oczy zaś spoglądały z zaskakującym spokojem.Przyglądał się jej uważnie, zręcznie i pewnie trzymając trzema palcami puchar wina.Tynisa doszła do wniosku, że musi być kimś więcej niż zwykłą groźną bestią.Wolała nie zadławić się zbyt wielkim kęsem.Pamiętaj o Che i Salmie.Pamiętaj o tych, dla których rozlewasz krew.A gdyby miały się spełnić jej najgorsze obawy, ludzie Sinona mogli się stać jej narzędziem zemsty.Ta myśl rozpaliła w jej żyłach ogień.Rozleję dziś nieco krwi jakiegoś opryszka, żeby upuścić jej znacznie więcej osowcom jutro…Błyskawicznie wyciągnęła rapier, czym zaskoczyła najbliżej siedzących, ale wskazała nim człowieka zajmującego miejsce po lewej ręce olbrzyma.Był bladoskórym mrówcem z Tarku i wstał z gotowością, która świadczyła o tym, że zna kilka sztuczek, o jakich Tynisa nie miała pojęcia.Wyglądał jak Adax, a ponieważ od dawna chciała tamtego przygwoździć, postanowiła na razie zadowolić się podobnym do niego.–Gdzie mamy walczyć? – zapytała.–Cóż… tutaj, gdzie będziemy mogli wszystko zobaczyć.Ale postarajcie się nie deptać po talerzach – odparł Sinon.Mrówiec oszczędnym ruchem wyjął spod stołu dwa krótkie miecze, uśmiechnął się szeroko do Tynisy, a potem powiódł wzrokiem po kompanach.Przy stole siedziały jeszcze trzy mrówce z Tarku i to na nie popatrzył szczególnie znacząco.Tynisa zrozumiała, że na czas walki zjednoczy z nimi umysł.Czego on nie dostrzeże, one mu przekażą.Nie da się go zaskoczyć.–Walczysz na dwa miecze, chłoptasiu? – Spokojne rozbawienie dźwięczące w jejgłosie wprawiło ją w dumę, choć przyszło jej na myśl, że popełniła poważny błąd.Szybkochwyciła najbliższy nóż ze stołu i zważyła go w lewej dłoni.– Myślę, że to trochę wyrównaszanse.Wśród widzów znów rozległy się śmieszki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]