[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod innymiwzględami natomiast były z Mirandą pokrewnymi duszami.Obie uważa-ły - w odróżnieniu od większości swoich koleżanek ze szkoły czy uni-wersytetu - że wyjście za mąż i założenie rodziny nie jest żadną gwaran-cją szczęśliwej, stabilnej przyszłości.Susana trafnie oceniła, że Mirandajest w jej wieku - i okazało się, że także nie ma dzieci.Ich matki wyszłyza mąż tuż po dwudziestce i po ślubie nie podjęły pracy zawodowej.Susana podziwiała matkę za to, że bez sprzeciwu zaakceptowała rolęnarzuconą kobietom w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.Matkamiała w sobie niezachwianą pewność, że zajmowanie się mężem i238dzieckiem jest wartościową pracą.A jeżeli kiedykolwiek żałowała, żenie miała takich możliwości rozwoju zawodowego jak jej córka - nigdynie dała tego po sobie poznać.Mirandę natomiast drażnił fakt, że jejmatka zajmowała się wyłącznie domem - uważała to za ograniczenieuwłaczające kobiecie.- Często się przeciwko temu buntowałam - wyznała.- W chwili gdybyłam na tyle duża, by - stojąc na taborecie - zmywać naczynia, zdecy-dowałam, że moje życie nie sprowadzi się do wyglądania przez kuchen-ne okno i planowania, co ugotować mężowi na obiad.I spójrz, dokądmnie to doprowadziło - zazwyczaj nie mam czasu, żeby ugotować cośdla siebie samej.Miranda wybuchnęła śmiechem, Susana natomiast się zastanawiała,czy ten oczywisty pracoholizm Mirandy czegoś nie maskuje.Czy taknaprawdę ta energiczna kobieta jest zadowolona ze swojego życia.Apotem, niespodziewanie, jej myśli zwróciły się ku Erze Kali i naukomczarnej bogini - dopiero gdy ktoś dojrzy bezsens własnych ambicji ipragnień, staje się prawdziwie wolnym człowiekiem.VIMiranda siedziała w eleganckim foyer Radży i czekała na panaWaidję.Poprzedniego dnia zadzwoniła do jego biura i zasugerowała,żeby pierwsze spotkanie odbyło się w hotelu.Do tej pory nie bardzowiedziała, kim właściwie jest ten człowiek - prawnikiem, prywatnymsekretarzem, znajomym czy przyjacielem rodziny, do której należałyklejnoty.On, ilekroć nawiązywał do właścicieli kosztowności, mówił onich per mój klient.Wszędzie wokół uwijała się armia hotelowych pracowników w bia-łych kurtkach.Zmywali, pucowali, polerowali, odkurzali wszystkie pła-skie powierzchnie, podłogi, klamki, poręcze, tralki.Hotel Radża byłdobrze zachowanym mauzoleum panowania brytyjskiego w Indiach, aprzepych jego wnętrz ostro kontrastował z nędzą widoczną tuż za pro-giem.Miranda wodziła wzrokiem po pozłacanych posągach, jedwabnychdywanach, tapiseriach i zasłonach; z zażenowaniem zauważyła nawetwyrzezbione w hebanie popiersie królowej Wiktorii.Cicho pomrukujące239wiatraki z wikliny i złota zwieszały się z wysoko wysklepionego, przeła-dowanego ornamentami sufitu.- Dzień dobry, Mirando - rozległ się za jej plecami miły głos Gilesai Miranda z uśmiechem odwróciła się w jego stronę.- Witaj, Giles.Wyruszasz na zderzenie z rzeczywistością?- W istocie.Wpadłem na trop kilku dość wyjątkowych kamiennychrzezb i dzisiaj spotykam się z klientem - kolekcjonerem z Londynu, któ-ry chce zakupić naturalnej wielkości posągi wszystkich hinduistycznychbóstw.Przyjechał tutaj, żeby obejrzeć jeden z nich - posąg bogini Kali - ipoprosił mnie o profesjonalną opinię.- Czy takie dzieła znajdują się tutaj w kolekcjach prywatnych?- Owszem, ale trzeba wiedzieć, do kogo się zwrócić.Wiele z nichzostało ocalonych z wyburzanych świątyń, zarówno przez Brytyjczy-ków, jak i muzułmanów.Mój klient jest nieprawdopodobnie bogaty idość ekscentryczny.Postanowił stworzyć w Londynie replikę ogroduKaszi.- Kaszi?- Kaszi to nazwa, jaką w starożytności nosił Benares.Hindusi wie-rzą, że w ogrodzie Kaszi narodził się świat, i do dziś żyją w nim wszyscybogowie i boginie - z wyjątkiem Jamy, boga śmierci, któremu nie wolnoprzekraczać bram świętego miasta.Dlatego Hindusi przybywają tu, byumrzeć - Jama nie ma do nich dostępu, a więc ich nie sądzi, nie skazujena długą, ciężką wędrówkę, i szybciej się dostają do świata szczęśliwo-ści.A jak twoja misja, Mirando?- Wkrótce się przekonam.Właśnie czekam na tajemniczego agentamoich ewentualnych klientów.- W takim razie cię opuszczam.Może dziś wieczorem spotkamy sięw barze?- Jasne.I powodzenia w pogoni za boginią.Jak brzmi jej imię?- Kali.To najbardziej przerażające z bóstw.Ledwo Giles się oddalił, gdy do Mirandy podszedł drobny, schludnymężczyzna w brązowym garniturze, z lekko sfatygowaną skórzaną ak-tówką pod pachą.Miał wąską twarz i zaczesane do góry włosy, błysz-czące od pomady.- Panna Godfrey? - zapytał wysokim głosem.- Tak.Pan Waidja, jak rozumiem?Miranda wyciągnęła rękę, a pan Waidja nieznacznie się zawahał, za-nim uścisnął jej dłoń.Zapewne nie spotykał się zbyt często w celachzawodowych z kobietami.240Przysiadł na brzegu jednego z wiklinowych foteli-tronów, które stałyrozsiane po foyer, otworzył aktówkę i wyjął plik papierów.- To opis kolekcji należącej do mojego klienta.Może chciałaby jąpani przestudiować przed pokazem.Miranda przerzuciła szybko dokumenty.Spis wyglądał na fotokopięlisty spisanej piórem bardzo, bardzo dawno temu - miejscami zupełnienieczytelną.Po chwili odłożyła papiery.- O ile to możliwe, wolałabym jednak obejrzeć kolekcję.- Naturalnie.Nawet teraz, jeżeli ma pani takie życzenie.Musimyodbyć podróż rikszą, ponieważ dom mojego klienta znajduje się po dru-giej stronie rzeki.- Jak się przez nią przeprawimy?- Jest most. Most okazał się kładką bez żadnych poręczy i był najwyżej o metrszerszy od wąskiej, trójkołowej rikszy.W regularnych odstępach czasuktóraś z jego na wpół spróchniałych desek skrzypiała jękliwie, jakby jużnie była w stanie udzwignąć małego pojazdu.Deski przytwierdzonolinami i rdzewiejącymi bolcami do unoszących się na wodzie metalo-wych cylindrów.Na domiar złego rikszarz przyśpieszał, ilekroć trafili nawyjątkowo spróchniały fragment poszycia.- To zupełnie bezpieczne - zapewnił pan Waidja, kiedy po szcze-gólnie głośnym trzasku Miranda kurczowo chwyciła za metalowy drą-żek, oddzielający ich od rikszarza.Nie mogła wymazać sprzed oczuobrazu silnikowej rikszy, uderzającej w obluzowaną deskę i katapultują-cej się do cuchnących wód Gangesu.Widok rozdętego truchła krowy,unoszącego się na pienistej powierzchni rzeki, nie poprawił jej nastroju.- Czy mógłby pan poprosić rikszarza, żeby zwolnił?Pan Waidja nachylił się do przodu i powiedział coś w hindi do wio-zącego ich kamikaze, który wyszczerzył zęby w uśmiechu.I ani trochęnie zwolnił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]