[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewnie oczyma duszy ujrzał, że gałęzie drzew przed domem stają się coraz większe i wyciągają się kuniemu, po futerał od obiektywu.Pewnie chodnik wydal mu się dłuższy, każdy brukowy kamień urósłdo wielkości góry, a krawężnik zamienił się w przepaść.Pewnie myślał, że jeśli upadnie, będziespadał w nieskończoność.Pewnie w jakimś momencie przypomniał sobie, że gdzieś musi być ulica,ale na razie widział tylko ogromną dolinę bez końca i początku.Zazwyczaj wyczuwał zbliżający sięatak, więc zapewne wiedział, co się z nim dzieje, rozpoznał objawy - nogi jak z waty, trudności zoddychaniem.Jak długo leżał? Kilka chwil, może trochę dłużej.Kiedy odzyskał przytomność, siedział skulony wbramie naszego domu, a nad nim pochylał się służący z lekarstwem na padaczkę i szklanką wody.Mami udzielała mu wskazówek:- Nie ruszaj go.Uważaj na torbę ze sprzętem.Niech nikt jej nie dotyka.Spokojnie.spokojnie.teraz przenieście go do sypialni.Ostrożnie.Ostrożnie!Frida i ja przyglądałyśmy się z okna całemu zajściu.Już przedtem widywałyśmy ataki ojca, ale itak byłyśmy wystraszone.Kiedy wniesiono go do domu, zaczęłam płakać.Papa odpoczywał.Czy był świadom, że Mami krząta się po pokoju? Czy wiedział, że jest w domu,zamiast znajdować się166w drodze do pracowni? Pewnie nie od razu.Z początku czuł się zdezorientowany, ale powoliodzyskiwał zmysły, i w pewnej chwili musiał z przerażeniem przypomnieć sobie swój pękniętyobiektyw.Mami, która porządkowała jego sprzęt, właśnie podniosła futerał obiektywu.- Zostaw to - warknął.Wyglądał, jakby miał mdłości.Mami uniosła brew.- Co?- Wychodzę - oznajmił Papa.- Nie sądzę - odparła spokojnie Mami.- Tak - rzekł Papa.- Wychodzę.- Może trochę odpoczniesz? - zaproponowała.- Nie chcę odpoczywać - odpowiedział ze znużeniem.- Chcę już iść.Mami chciała, żeby został jeszcze chwilę, ale Papi niepokoił się o obiektyw.Bał się, że mama goznajdzie.Podciągnął się do pozycji siedzącej i odetchnął głęboko.Jego wzrok przykuły palce Mami,manipulujące przy klamerce futerału.- Co tam masz, że się tak denerwujesz? - zapytała Mami.- Zdjęcia swojej dziewczyny?- Nie mam dziewczyny - powiedział Papi kwaśno.- Gracias - odparła Mami.Wygramolił się z łóżka i przygładził ubranie.Mami pożegnała go chłodno i obiecała, że przyśle mu obiad przez Manuela.- Pewnie nie będziesz miał ochoty wracać do domu - mruknęła.Papi, jak zwykle w takich razach,oznajmił, że ma za daleko dodomu, żeby wracać na obiad.Kurczowo chwycił futerał z obiektywem i torbę ze sprzętem, poczym otworzył drzwi.- Bóg wyrównuje ze mną rachunki, bo byłem złym ojcem i ateistą - szepnął do mnie, wychodząc.Niewiele wiedział.Bóg dopiero zabierał się do roboty.167ROZDZIAA 11Siedemnasty września 1925Siedemnasty września 1925.Kiedy wspominam ten dzień, przychodzi mi na myśl chmura wron.Widzę szkło i rzeki krwi, wilki pożerające mięso pełne robactwa, miecze wbite w drgające ciała,zdeptane róże, zabłocone trupy, płody wyrwane z brzuchów matek, krucyfiksy oblane moczem,odchody, wymioty, łzy i śmierć.Widzę śmierć.Nie mogę znieść tej myśli, a jednak wraca do mnie bezprzerwy.Nawet dziś, choć zdarzyło się to prawie czterdzieści lat temu.To miał być cudowny dzień.Nie spotykałam się już z Eusebio, nie dlatego, że przestałam go lubić, ale dlatego, że poznałamAntonia Pinedo.Sądziłam, że Pinedo bardziej spodoba się rodzicom, zwłaszcza Mami - miał pracę,idealnie czyste paznokcie i regularnie chodził na mszę.Byłam młoda i wciąż sądziłam, że ludzie mniepokochają, jeżeli spełnię wszystkie ich życzenia.Ja także przypadłam Antoniowi do gustu, bo miałampełną, miękką figurę i niewiele odeń wymagałam.Skoro romans Fridy z Leticią Santiago okryłwstydem nasze nazwisko - nawet służba czuła się zakłopotana - uznałam, że do mnie należyodzyskanie honoru rodziny, a ponadto chciałam przy okazji zasłużyć na wieczną wdzięcznośćrodziców.Uparłam się zatem, że sprawię, iż Pinedo się ze mną ożeni, i flirtowałam z nimniemiłosiernie, aż wpadł w moje sidła niczym pasikonik w pajęczą sieć.Właśnie 17 września miałodbyć z Papą zasadniczą rozmowę.Jak się jednak okazało, los chciał inaczej - nie ja zostałambohaterką tego dnia.Została nią Frida.168Po południu niebo się zachmurzyło.Być może był to znak, a może i nie, w końcu prawie wszystkiewrześniowe popołudnia były szare.Frida nie dbała o ciśnienie atmosferyczne.Pogodziła się zAlejandrem i kiedy wyjeżdżała do miasta, by się z nim spotkać, wręcz szalała z radości.Alejandrotraktował ją z wielką czułością, prawdę mówiąc, od miesięcy nie obdarzał jej takimi względami.Trzymając się za ręce, poszli na spacer po dzielnicy Zócalo, aby obejrzeć stragany, ustawione z okazjiobchodów święta narodowego Meksyku, i posłuchać wołania handlarzy, którzy zachwalali swetowary z entuzjazmem zarezerwowanym dla specjalnych wydarzeń.Cómpreme este muńeco, seńońta! Kup ode mnie tę lalkę, panienko!Cómpreme este titere, seńor! Niech pan kupi ode mnie tę kukiełkę!Uwagę Fridy zwróciła barwna, miniaturowa parasolka.- To parasolka dla lalki - rzekł Alex, widząc zachwyt Fridy - a ty przypominasz laleczkę, więckupię ją dla ciebie.Zapłacił za drobiazg i uroczyście wręczył go Fridzie, która wspięła się na palce i pocałowała go wusta przy wtórze głośnych zachęt handlarza: Andale, hijo.- Widzisz? - powiedziała Frida.- Ci ludzie nie wstydzą się miłości.Tylko drobnomieszczańscygłupcy, tacy jak moja matka, mają ludziom za złe rzeczy, które są zupełnie naturalne!To dziwne, ale znacznie lepiej pamiętam, jak spędziła popołudnie Frida niż ja sama
[ Pobierz całość w formacie PDF ]