[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez ułamek sekundy ujrzałem wspaniałego zwierza, jak lekko,zwinnie, jakby płynąc w powietrzu umykał w stronę ściany puszczy.Na placu boju pozostałydogorywające psy i stos martwych kur i kaczek w kurniku.Lichocki, obejrzawszy straty, klął na czym świat stoi, nie omieszkawszy przygadać imnie za celny strzał. %7łebym wiedzioł, ześ taki cylny, to bym ci wypioł rzekł z przekąsem, chociaż jabyłem pewien, że jaguar został trafiony.Wreszcie zdecydowaliśmy, że należy jutro zwołać sąsiadów i urządzić obławę nadrapieżnika.Wczesnym rankiem powiadomieni chłopcy z sąsiedztwa zaczęli zwoływać wszystkichna naradę.Przychodzili uzbrojeni w starożytne kapiszonówki, zapewne pamiętające czasy królaPiotra II, ostatniego monarchy Brazylii.Tylko ja jeden posiadałem nowoczesny rewolwerbębenkowy, niestety w tym wypadku zupełnie bezużyteczny, wypożyczyłem więc sobie starąstrzelbę, przypominającą muszkiet, którą starannie nabiłem ołowianymi loftkami.Psów przy-prowadzono kilkanaście, przeważnie pospolite kundle, były jednak między nimi jakieś wyją-tkowe okazy, zaprawione specjalnie do tropienia bądz to na ziemi, bądz na drzewach.Psytrzymane na smyczach czyniły ogromny harmider, oszczekując się wzajemnie.Wreszcie podługich debatach i naradach postanowiono wyruszyć, gdyż, jak się okazało, jaguar był ranny ipozostawił ślady krwi na liściach, co znacznie ułatwiało tropienie.Wyruszyliśmy, gdy słońcejuż unosiło się nad lasami i porządnie dogrzewało.Znów, jak poprzednio, szedłem w dre-wnianych tamankach na bosych nogach.Po tylu wędrówkach przyzwyczaiłem się do chodze-nia po gęstym, a często kolczastym podszyciu leśnym.Skóra na podeszwach tak mi zgrubiała,że mogłem chodzić po gęstwinie kolących traw i trzcin, a nawet po twardych jak szydłapiniorowych kolkach, grubą warstwą zalegających ziemię.Po wdrapaniu się na sąsiadujące z doliną wzgórze, czas jakiś posuwaliśmy się rzadkim iwidnym lasem piniorowym, po czym ślady zawiodły nas w błotniste, pełne wykrotów i jamgęstwiny taquara i drzewiastych paproci, gęsto porastających długi i mroczny kanion.Puszczone przodem psy od razu znalazły świeże ślady i z wielkim wrzaskiem ruszyły wgłąb parowu.Las był gęsty i mroczny, splątany niesłychaną ilością lian i pnączy, powykręca-nych cudacznie korzeni powietrznych, gęstych trzcin, zawalony zwałami olbrzymich mchemporosłych głazów, nieraz wielkich jak domy.Miejsce wyjątkowo ponure, mroczne, jakbystworzone na legowiska dzikich zwierząt.Posuwaliśmy się półkolem, tnąc z głośnym trzaskiem grube pręty trzciny i młode drze-wka laranżery.Przed nami w ciemnych tunelach lasu, wśród rozrzuconych głazów, ujadałypsy tropiące nocnego gościa.Ujadania te miały charakter raczej informujący: brzmiały rytmi-cznie, miarowo i bez zapału, oznaka, że ślady są, lecz zwierza jeszcze nie ma.Przedzierałem się mozolnie przez gęstwinę, posługując się fakonem.Parę kroków odemnie przedzierał się Jasiek Prychła, chłopak niepospolitej siły.Pomimo że dzieląca nas prze-strzeń nie przekraczała dziesięciu metrów, nie widziałem go zupełnie i tylko sapanie i trzaskłamanych trzcin wskazywały, że posuwa się naprzód.W pewnej chwili usłyszeliśmy skowyt, a następnie taki wrzask i ujadanie, że nie byłożadnej wątpliwości, iż psy znalazły zwierza.Radosne ujadania, od wysokiego, piskliwegodyszkantu, aż do niskiego, podobnego do grzmotu basu starego brytana Zagrają, grzmiały jakfanfara.Cała puszcza zatętniła symfonią psich ujadań, które dla ucha myśliwego brzmią jaknajpiękniejsza melodia.Podnieceni w najwyższym stopniu, ściskając kurczowo kolby strzelb, przedzieramy sięprzez zwały drzew i kamieni, tnąc napierające włócznie trzcin, często grubych jak ręka,pękających z głośnym trzaskiem.Wreszcie obaj z Prychłą spotykamy się w miejscu, którewygląda jak przedsionek piekła.Wśród głazów oplecionych zwojami lian, u podnóża ogromnych, wykoślawionych,obrosłych mchami drzew, w zielonkawym półmroku, wyje, skowyczy i przewala kłębiący siętłum psich ciał.Czarne, płowe, czerwone, łaciate, a wszystkie w najwyższym stopniu podniecone, zzia-jane, świecąc w mroku bielą zębów i czerwienią jarzących się oczu, rwą się, szarpią, skaczą,przewracają i skowyczą, usiłując wdrapać się na piramidę bazaltowych skał, gęsto pokrytąsiecią pnączy.Stojąc ze strzelbami gotowymi do strzału, wbijamy oczy w gmatwaninę zieleni, usiłującw tym chaosie plam odszukać ukrytego zwierza.Jest tu gdzieś obok, może nawet szykuje się do skoku, jednakże tak się upodobnił do tła,że oko nie jest w stanie go odróżnić i gubi się w zamęcie barw, od jasnoszmaragdowejpocząwszy aż do ciemnej, prawie czarnej zieleni laranżery.Tu i ówdzie przebijające przezgęstwinę promienie słoneczne potęgują kontrasty i utrudniają orientację.Stoimy bezradni bojąc się poruszyć i trzymamy w ręku strzelby z odwiedzionymi kur-kami.Psy, czując naszą obecność, nabrały jeszcze więcej odwagi i z głośniejszym ujadaniemrzucają się na skały.One widzą dokładnie wroga.Siedzę więc uważnie ich ruchy, cal po caluprzeglądam skały, obserwuję liście, badam plamy i.nagle spostrzegam wyraznie drgnięciejakiejś gałązki.Wskazuję ją Prychle. Jest szepce to co się rusza to je Ogun! Kuniec oguna! Widzis?Widzę wyraznie rozpłaszczone ciało olbrzymiego kota.Osłonięty z lekka liśćmi i pną-czami, na tle szarobrunatnych skał, jest prawie niedostrzegalny i gdyby nie psy moglibyśmywiele razy przejść obok, nie spostrzegając go zupełnie.Teraz jednak nie ujdzie.Postanawia-my strzelić jednocześnie z dwu różnych kierunków.W tym celu Prychła odsuwa się parękroków w prawo.Zwraca to uwagę zwierza, który unosi głowę, opartą dotychczas na łapach.Widzę wyra-znie okrągły, pokryty czarnymi plamami łeb, małe ściągnięte do tyłu uszy i drapieżną, skur-czoną w grymasie paszczę.Uważnie śledzi podchodzącego Prychłę.Jeszcze chwila; widzę jak Jasiek Prychłazatrzymuje się i ostrożnie podnosi broń do oka.Jednocześnie słychać odgłosy nadchodzącychtowarzyszy.Zwierz czuje niebezpieczeństwo i jest wyraznie zaniepokojony.Kurczy się z wolna inieco unosi połowę ciała, bijąc nerwowo ogonem.Teraz i ja biorę go na cel, mierząc starannieponiżej lewego ucha. Fogo! * ryczy Prychła i dwa, prawie jednoczesne wystrzały głośnym echem prze-walają się po puszczy.Przez obłok błękitnawego dymu widzę, jak ogromny kot sprężył się,poderwał do skoku i runął na głazy.Psy ogarnął szał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]