[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilka stopni niżej leżała pokojówka ze złamaną nogą i przetrąconym karkiem.Przyglądałsię jej przybity do ściany tkwiącym w gardle nożem ochroniarz.Wyglądał inaczej niżotaczający negocjatora mężczyzni, choć podobnie jak oni miał czarny garnitur na białym T-shircie.Różnice tkwiły w kroju marynarki i w kolorze włosów mężczyzny.Przybity był rudy.Wprawny wzrok Stevensona wypatrzył też dodatkowy szczegół.Na palcu zabitego tkwiłzłoty sygnet z godłem Danii.Osobista ochrona książąt - pomyślał.- Ciekawe, kiedy skojarzyli, co się święci.Przeniósł wzrok niżej.Otaczający go terroryści nie przeszkadzali mu w tych oględzinach,przekonani zapewne, że im bardziej negocjator się zlęknie, tym bardziej będzie posłuszny.Mylili się.Jedynym, co czuł Stevenson, była wzrastająca z każdym kolejnym zauważonymciałem bezsilna wściekłość.%7łe może istnieć ktoś tak okrutny, że przecież.że nie zdążył.Tobolało go najbardziej.Najwięcej trupów zobaczył w fontannie.Widać było, że ktoś je tam przeniósł i poukładał,bo leżały stanowczo zbyt równo.Warstwowo, po cztery osoby na piętro.Pięć pięter.Samiochroniarze.Zamknął na moment oczy i wziął głęboki oddech.Pocieszało go tylko, że z wyjątkiem boyanie dostrzegł ani jednego ciała dziecka.Więc może dla nich przynajmniej jest jakaś nadzieja.Boże, chroń książęta!Hej, Stevenson - rozległo się nagle w jego głowie.- Jesteś tam? Sam?A gdzie mam być? - Negocjator był przekonany, że nie można warknąć bezgłośnie.Jemusię udało.Więc może zamiast gapić się na.na cokolwiek się tam gapisz, byłbyś łaskaw otworzyćdrzwi?Po co? - pomyślał zdziwiony Stevenson.Przez chwilę Loki milczał.Nie przewidział tego jakże oczywistego pytania i teraz szukał wgłowie odpowiedzi, co było o tyle trudniejsze, że jednocześnie wyzywał się odnieprofesjonalnych matołów.Przepraszam za ten chwilowy brak łączności.Potrzebujemy, żebyś otworzył drzwi, bo.musimy sfotografować wnętrze - zełgał w końcu.- Chcemy zobaczyć rozstawienie.ludzi.Zdecydowana większość z nich stoi teraz wokół mnie.Co mam im niby powiedzieć? %7łemają tu blisko pięćdziesiąt trupów i powinni wywietrzyć?Na pewno coś wymyślisz, Sam.Wierzę w ciebie.Wiesz co, Loki? Pierdol się.Negocjator popatrzył po zebranych wokół siebie terrorystach i zagadnął z nieśmiałymuśmiechem.- Któryś z panów mówi po angielsku? - Starał się uchodzić za bardziej przestraszonego, niżbył w istocie.Jeden z uzbrojonych mężczyzn stojący na wprost Stevensona, łysy, za to z wąsem jakCzyngis-chan, skinął lekko głową.- Czekamy tu z jakiegoś powodu, prawda? - chciał wiedzieć negocjator.- Nie prowadziciemnie dalej, bo czekacie na decyzję sze.ehm, kogoś ważniejszego niż wy, tak?Ponowne skinienie głową, tym razem ubarwione lekkim grymasem podobnym douśmiechu.- Czy w takim razie mógłbym pana o coś prosić? - Stevenson kontynuował.- Moi szefowieczekają na jakiś znak.Chcą mieć pewność, że nie zabiliście mnie od razu po moim wejściu.Czy mógłbym im się tylko pokazać i pomachać, że wszystko jest w porządku? W końcu okazalisię na tyle mądrzy, że nie dali mi żadnego mikrofonu czy kamery, by panów nie denerwować.Proszę też zauważyć, że nie upominam się o zakładników, o których prosiliśmy w zamian zamoją osobę.Lekko rozłożył zgięte w łokciach ręce niczym początkujący ksiądz do nieśmiałegobłogosławieństwa.Pochylił głowę, czekając na odpowiedz.Jeżeli się nie zgodzi - myślał - niebędę dalej naciskał.Nie ma sensu ryzykować dla głupiego zdjęcia.Owszem, jest sens - stwierdził stanowczo głos w jego głowie.Terrorysta zastanawiał się jeszcze przez chwilę, po czym machnął ręką na stojącegonajbliżej drzwi.Ten złapał za klamkę gotowy do otworzenia.- Tylko bez sztuczek - rzucił wąsacz.- I szybko.- Dziękuję - odparł negocjator, stając przed drzwiami.Gdy tylko się otwarły, Stevenson uniósł rękę i w tym momencie coś, jakby pęd powietrza,walnęło w niego.Negocjator zgięty wpół zrobił krok do tyłu.Terrorysta był czujny - kłapnięciezamykanych drzwi niemal zatrzęsło ścianą.- Coś się stało? - zapytał zaniepokojony wąsacz.Miał polecenie, by doprowadzić Anglikażywego.Stevenson wyprostował się i machnął ręką.- W porządku, to tylko skurcz - odparł.- Ale dziękuję za troskę.Za przysługę również.Aysy wzruszył ramionami.Od strony sali bankietowej dobiegł ich jakiś głos i po chwili nakorytarzu rozległy się kroki.Macie to zdjęcie? - zapytał w myślach negocjator.Ależ skąd - padła odpowiedz.- Wszystko zasłoniłeś, grubasie.* * *- Teraz zdejmiemy ci opaskę - powiedział ktoś, podnosząc Vincenta.Miał miły głos i przezkrótką chwilę chłopiec żywił niedorzeczną nadzieję, że być może jest to osoba, która chce mupomóc.Może ubrany w kevlar superbohater z twarzą ukrytą pod przeciwgazową maską.Tyle żezaraz odezwała się racjonalna część umysłu księcia - wcale nie było czuć gazu ani też słychaćżadnej akcji ratunkowej.W pomieszczeniu pełnym uzbrojonych terrorystów nie mogło sięprzecież obejść bez jednego choćby strzału.I dlaczego nie słychać okrzyków wdzięcznościuwolnionych opiekunek? Czemu mieliby zacząć właśnie od niego?Zgodnie z obietnicą ktoś sięgnął ku opasce i ściągnął ją jednym niedelikatnym ruchem.Chłopiec zmrużył oczy i dyskretnie rozejrzał się po pomieszczeniu.Ochroniarze nie stali już pod ścianami.Większość z nich rozsiadła się przy stolikach i graław karty albo jadła.Broń zwisała im luzno z przewieszonych przez ramię pasków lub leżałaobok krzeseł.Vincent nie był pewien, czy, gdyby ktoś naraz wpadł do środka, zdążyliby jąpodnieść.Mimo to atmosfera wcale nie wyglądała na luzną.Grający w karty szeptali, zamiastspokojnie rozmawiać, i co chwila zerkali w stronę podestu dla orkiestry, gdzie od dawna niebyło już muzyków.Na podwyższeniu stało tylko ozdobne krzesło, na którym siedział wychudzony mężczyznaw masce wilka.Książę wytężył wzrok.Nie, nie wilka.Szakala.Wtem ktoś wstał od stołu i ruszył ku wyjściu.Rozległ się dzwięk poruszanych zawiasów.Chłopiec zerknął w tamtą stronę, ale zdążył dostrzec tylko tył głowy jakiegoś mężczyzny.Siedzący najbliżej ochroniarz poderwał się i zamknął drzwi.Spojrzał w stronę człowieka-szakala i odruchowo chyląc głowę, usiadł na swoje miejsce.- Rozbieraj się - polecił ktoś stojący za Vincentem, rozwiązując mu ręce.Chłopiec zerknąłprzez ramię i dostrzegł pozostałych jeńców.Siedzieli w bezruchu i milczeniu, wyprostowani, z zasłoniętymi oczyma niczym dziesiątkiwcieleń Temidy.Wzdrygnął się.Dlaczego niemowlęta milczą - pomyślał.- Czyżby?Ktoś uderzył go boleśnie w nerkę.- Kazałem ci ściągać łachy.Posłusznie zdjął marynarkę, modląc się w duchu, by ścierpnięte ręce nie odmówiły muposłuszeństwa.Odwiesił ją na krzesło i zajął się kamizelką, a potem krawatem.- Szybciej, szczylu - szepnął mu do ucha ochroniarz.- Nie chcesz się chyba spóznić na sądostateczny, prawda? Do naga, ale już.Zawstydzony książę szarpnął za pasek i ściągnął spodnie wraz z przemoczonymi szortami.Nie chciał, by ktoś je zobaczył.Zaraz cię zabiją - skarcił się.- Zastrzelą, jeśli się niepospieszysz, więc co tam obszczane gacie! Oczyma wyobrazni widział jednak miny opiekunek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]