[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obie idiotki były wściekłe i to, nie ukrywam,sprawiło mi przyjemność, ale moje serce nie uderzyło mocniej.Mójnowy wiersz Prospero wynosił pod niebiosa.O, jakąż rozkoszą byłabydla mnie ta pochwała jeszcze całkiem niedawno! A teraz wcale się nieucieszyłam, bo świetnie wiem wiersz jest zupełnie przeciętny.Gra w ruletkę nie budzi już takich obaw jak na początku.Pierwszątego oznaką jest wielka liczba chętnych.Dziś, oprócz wytrwałegoKalibana, którego pełne rozczarowania wrzaski są po prostu komiczne,zakręcić kołem odważyli się nawet Pietia i Kryton (pierwszy mocnozaczerwieniony, drugi śmiertelnie blady; interesujący szczegółpsychologiczny: po szczęśliwym rezultacie Pietia zrobił się biały jakpłótno, a Kryton spurpurowiał).Amator trupów, patolog Horacy,rzucając kulkę, stłumił ziewnięcie wyraznie widziałam.Cyrano nawetpozwolił sobie na żarcik: kiedy ruletka się obracała, nucił szansonetkęTańczy dokoła dziewczyna wesoła.Doża obserwował tę błazenadę wmilczeniu, ze zmarszczonym czołem.Z pewnością zdaje sobie sprawę,że pomysł z kołem fortuny okazał się niewypałem.Zmierć najwyrazniejnie chce się zniżać do udziału w tej tandetnej zabawie, tylko braciaNiemcy po dawnemu są gorliwi i poważni.Przystępując do gry,Rosencrantz za każdym razem wymownie zerka w moją stronę.Spostrzegłam, że obaj z Guildensternem często wymieniają spojrzenia,jakby rozmawiali oczami.Myślę, że świetnie rozumieją się bez słów.Czytałam gdzieś, że blizniacy miewają taką właściwość.Jeden tylkospojrzy, a drugi już mu podsuwa papierośnicę.A poza tym, kiedy kulkaskacze po przegródkach, ten, który akurat gra, nie patrzy na koło, tylkona brata odgaduje rezultat z wyrazu twarzy, tak podobnej do jegowłasnej.Gdlewski przygląda się naszym grom z ironią.Czeka na wielki dzień jutrzejszy piątek.Wszyscy z niego pokpiwamy, a on milczy wynioślei tylko się uśmiecha z wyrazem wyższości.Od razu widać, że jegozdaniem wszyscy inni adepci to zera i tylko on jeden godzien jest zostaćukochanym Zmierci.Kaliban, rozezlony kolejnym niepowodzeniem wruletce, nazwał go bezczelnym szczeniakiem.O mało nie doszło dopojedynku.A pod koniec dzisiejszego wieczoru Kolombina wycięła numer, któryją samą zdumiał.Kiedy kochankowie zaczęli się rozchodzić, podszedłdo niej, jasnowłosej bachantki, Prospero i ujął dwoma palcami podbrodę. Zostań rzucił rozkazująco.Odpowiedziała mu długim, intrygującym spojrzeniem.Potemprzelotnie musnęła różowymi ustami jego dłoń i wyszeptała: Nie dziś.Odchodzę, rozwiewam się w nocy.Odwróciła się lekko i wyszła, a on zastygł w zdumieniu,odprowadzając błagalnym wzrokiem wiotką figurkę nieprzewidywalnej ikapryśnej czarodziejki.I dobrze mu tak.Piątek to dzień szczególnyOwego piątku, wybierając się na kolejne zebranie klubu, Kolombinawyszła z domu wcześniej niż zwykle taki to już był wieczór:przymilny i niepokojący, zwiastował ni to coś pięknego, ni to,przeciwnie, coś strasznego, a może jednocześnie bardzo pięknego ibardzo strasznego.Przejmujący przedsmak tragedii poczuła jeszcze rano, ujrzawszyzwodniczo jasne wrześniowe niebo, które nakryło miastopółprzezroczystą porcelanową kopułą.Przed śniadaniem oddała się swej zwykłej porannej gimnastyce przyzwyczajaniu duszy, by nie lękała się śmierci.Wyszła na balkon,otworzyła żeliwne drzwiczki, wiodące w pustkę, i stanęła na samymbrzeżku, wsłuchana w szybki stukot własnego serca.Dzwięki, dolatującez ulicy, były wymownie dudniące, szyby rzucały nerwowe błyski, a wdole rozpościerał skrzydła anioł, wzięty do niewoli przez M�biusa isynów.Potem był dzień, pusty i bezsensowny pauza, wdech, cisza przedodsłonięciem aksamitnej kurtyny nocy.Wieczorem wrażliwy słuchKolombiny wychwycił początkowo jeszcze nieharmonijne, ale i takczarowne dzwięki mistycznej orkiestry, i już nie mogła usiedzieć wdomu.Stukała obcasikami po fioletowych ulicach, a naprzeciw niej płynęłyfale niepokojąco słodkiej uwertury i z każdym krokiem łaskotliwamelodia stawała się coraz lepiej słyszalna.Kolombina była gotowa na wszystko i na znak swej determinacjiubrała się w żałobne barwy.Nieśmiała uczennica, zgłębiająca naukęśmierci, włożyła skromną czarną sukienkę z wąskim białymkołnierzykiem i liliową narzutkę z czarną lamówką, włosy zaś splotła wdwa westalskie warkocze i związała purpurowymi wstążkami.Szła bez pośpiechu, myśląc o pięknych rzeczach.%7łe piątek to dzieńszczególny, czarny dzień, na wieki zbroczony krwią marzycielskiegoPierrota o pięknej duszy, którego okrutni Arlekinowie przybiligwozdziami do krzyża dziewiętnaście stuleci temu.Ponieważ szkarłatnekrople nigdy nie wysychają, wciąż się sączą, spływają po krzyżu,mieniąc się i lśniąc w słońcu, piąty dzień tygodnia jarzy się niepewnym,migotliwym odblaskiem nieszczęścia.W zaułku, w który Kolombina skręciła z bulwaru, umilkłabezdzwięczna uwertura i zabrzmiała pierwsza solowa aria owejzłowieszczej opery aria tak absurdalna i komiczna, że marzycielkaomal się nie roześmiała.Pomyślała, że noc z niej zadrwiła: zaprosiła natragedię, a zamiast tego przedstawiła farsę.Na chodniku, o jakieś dziesięć kroków od domu Prospera, stał podlatarnią stary, obszarpany kataryniarz w czerwonej mycce i niebieskichokularach.Kręcił wściekle korbą skrzypiącego instrumentu i na całegardło, straszliwie fałszując, ryczał jakąś głupią piosenkę, zapewnewłasnego autorstwa.Graj, moja kataryno,Prowadz mnie, drogo, w dal!Zgubiłaś ty chłopczynę,A w sercu został żal!Zwrotek było dużo, ale najczęściej powtarzał się refren, równienieporadny jak pozostałe wiersze.Krzykacz starannie wyciągał raz zarazem:Polerowana korbko,Już szczęścia mi nie wrócisz,Lecz kręć się so obie, wierć!Lecz kręć się so obie, wierć!Lecz kręć się so obie, wierć!Kolombina postała parę minut, posłuchała, potem roześmiała siędzwięcznie, rzuciła zabawnemu dziadkowi monetę i pomyślała: takipesymista, a w dodatku poeta, pasuje jak ulał do naszego klubu kochanków. Dziś zakręcimy kołem Zmierci ostatni raz oznajmił doża. Ijeżeli znów nikt nie zostanie wybrany, wymyślę nowy rytuał.Kaliban i Rosencrantz kolejno rzucili złotą kulkę na kolorowe koło iZmierć odtrąciła obu. Wiem, na czym polega szkopuł rzekł dowcipniś Cyrano,marszcząc swój monumentalny nos. Zawiniła ta karetka pogotowia,która przywróciła do życia księcia Gendziego.Można by rzec, ukradłaZmierci narzeczonego sprzed stopni ołtarza.No i Władczyni obraziła sięna naszą ruletkę.Słowo daję, drogi Gendzi, powinien pan jeszcze razwypić truciznę.Ta ruletka zacięła się przez pana.Ktoś roześmiał się z tego ryzykownego żartu.Gendzi uśmiechnął sięuprzejmie, a Prospero miał tak nieszczęśliwą minę, że Kolombiniezrobiło się go żal. Nie, nie! krzyknęła. Pozwólcie spróbować szczęścia mnie!Skoro Zmierć obraziła się na mężczyzn, to może powiedzie się kobiecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]