[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Niechaj zostanie! dodał ojciec całując chłopca w czoło. U Kasztelanicamoże być powtórnie, powróciwszy z zagranicy. Jeśli Kasztelanic dożyje szepnął Dymitr.Boh chocz ne skoren, ale łuczen(Bóg nie skory, ale silny). Ależ to już jedenasta przeszło! porywając się zakrzyknął Piotr spać!spać! Oni nie przywykli tak długo wysiadywać. No! panowie! dobranoc i w nogi zawołał Dziadunio dość i tak imczasu zmarnowaliśmy Buwajteż zdorowy!Wszyscy się ruszyli; a Staś szczęśliwy i roztrzpiotany swoim szczęściem, jużchciał dać uroczyście dobranoc synowicy swej, gdy obejrzawszy się nie znalazłjej na miejscu.Zosia ledwie dosłyszawszy, że Staś zostać miał z nimi, sama niewiedząc czego, przelękła się i uciekła.VII.My teraz powróćmy do Strumienia, gdzie nic się nie zmieniło powierzchownieod czasu gdyśmy stąd z Panią Hieronimową wyjeżdżali.Zawsze to ten samdwór, będący pod wszechwładnem poruszaniem zegarka, smutny,wyregulowany, milczący, zawsze w nim też same twarze, zmęczone, blade lubzimne i posępne.O jednej godzinie wstaje Kasztelanic, wchodzi Termiński,zwołują Pannę Anielę, podadzą do stołu, grają w warcaby, czytają, łechcą piętystaremu i idą do snu.U obiadu wiecznie też same postacie na tych samychmiejscach siedzą, rozmowa prawie jedna i jedne przytomnych wejrzenia.Rotmistrz zajada, Samuel patrząc nań wzdycha ciężko, Aniela się krzywi, Jaś nanią zezem pogląda, Bulwa milczy lub z respektem odpowiada, że wszystko siędzieje wedle rozkazu Jaśnie Pana. A Kasztelanic, zawiędły starzec, oderwanyszczątek innej epoki, obcy ruchowi i życiu co go otacza, dożywa reszty dnizmarnowanych, zatrutych w niepokoju o życie i jego utrzymanie, wprzekonaniu, że nakręcając je wedle zegara, jak zegaru chód potrafi przedłużaćbez końca.Dzień urodzin Kasztelanica ledwie był komu wiadomy, nie wiem nawet czy onsam o nim pamiętał, to pewno, że go w Strumieniu nie obchodzono nigdy.Zrana wstawszy wedle zwyczaju, rozruszać się miał powoli do życia starzec, gdyTermiński wpadł do niego z miną, która bez słów mówiła, że się coś stałonadzwyczajnego.Kasztelanic postrzegł to i nim kamerdyner miał czas ustaotworzyć, wyciągnął rękę, wołając: Cicho! milcz! widzę już, że cię język świerzbi, ale póki śniadanie nieprzejdzie, wara mi z doniesieniami głupimi!Kamerdyner począł sprzątać i wyszedł po chwili, słowem się nie odezwawszy.Kasztelanic usiadł.ale niezwyczajny ruch i stukot powozów w dziedzińcupoczął go już niepokoić.Nie chodziło mu tak bardzo o to co się stało, ale o to,że co się stało, pomiesza mu porządek i cały dzień zepsuć może. Głupi! rzekł w duchu wleciał jak utrapieniec, gęba wywrócona, słowona czole! Dość, że wiem, iż coś jest i strawność przewrócona.po całym dniu!.Będę musiał wziąć pigułki lub elixir Cagliostra, którego tak oszczędzam.No!kto wie czy nie lepiej wiedzieć od razu co to tam takiego, bo niespokój gorszyjest dla żołądka nad wszystko. Czynność się przenosi do głowy, a żołądek zleodbywa swoją powinność.Trzeba tego głupca zawołać.To mówiąc zadzwonił; Termiński wszedł natychmiast, ale bardziej jeszczewidocznie zmieszany niż wprzódy. No! trutniu! rzekł stary wiedz to raz na zawsze, że kiedy ci natura dałataką głupią twarz, że się na niej maluje, co tylko zaświdruje we środku, to niepokazujże się z nią w zakazanych godzinach.To nauka na potem; teraz, kiedyśsię już przez pół wygadał, kończże, bo i tak czuję, że mi czekolada kamienieje wżołądku! Cóż się tam stało? Ale nic się nie stało! Jaśnie Panie odparł ruszając z lekka ramionamiTermiński. Jak to nic, już przecie i ja mam uszy, że coś huczy na dziedzińcu; gadajże,nie bądz błaznem! Jaśnie Pan każe! spytał kamerdyner. A cóż mam robić! mów! Prawdziwie nie wiem od kogo zacząć. A! to jest tam tego dużo? spytał usta zacinając stary. O! przeklętydzień! popsuje mi cały tydzień.Jedna zła strawność rujnuje żołądek na długo,nim wejdzie w karby! A no! gadajże! Coś dziwnego doprawdy! jakiś zajazd umówiony! wszak cała pańska familiadzisiaj się tu słyszę, zjedzie. Co? familia? z gniewnym i złośliwym uśmiechem krzyknął stary A! j'ysuis, te urodziny! furfanty! Gdybym był ubogi, noga by ich nie postała u mnie,uciekaliby jak od zapowietrzonego fetują moje miliony.Termiński uśmiechem tę prawdę potwierdził. No! a dużo tam tego jest? spytał Kasztelanic niecierpliwie rwąc szlafrok. Albożem ich mógł policzyć; jedzie to a jedzie jak ćma.Suną się powozy,powoziki i obdarte bryczki aż strach; mówili mi wyraznie, że mają być tuwszyscy. A! to dobrze! to dobrze! z ukrytą złością, straszną, bo udanym ubranąuśmiechem, odrzekł Szambelan.i co ci to szkodzi, trutniu.Dać im obiad nasto osób, najlepsze wina, najpiękniejszy serwis, przyjąć ich jak królów.Ja ichwyściskam, wycałuję.wyślinię, wykomplementuję, wypłaczę się nawet, jeślitego będzie potrzeba. No! a takiż rozjadą się kiedyś.z kwitkiem! przydałszydersko.W Termińskim dusza rosła. To pewna dodał że w tym tłumie nie ma i jednego, co by Jaśnie Panatak kochał jak jego wierni słudzy.Stary, nie postrzeżony, mrugnął tylko brwiami jakby mówił: O! o! znamy się i na tym!Kamerdyner kończył: Co Jaśnie Pan rozkaże? Co każę! mówiłem ci, przyjęcie jak najsutsze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]