[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby ktoś muto powiedział, uznałaby to za żart.A teraz stał szczęśliwy,oddychając pełną piersią.Ranek był cudowny, ale spodziewał się, że noc będzie jeszcze wspanialsza.Pogwizdując pod nosem, wrócił do biura.Czuł się jakdziecko, które z niecierpliwością oczekuje na święta.Nawet kiedy w biurze pojawił się wzburzony RoscoeTimmons, szeryf uśmiechnął się do niego przyjaznie.- Cześć, Roscoe.Nie powiesz mi chyba, że jakiś kowboj upił się o tej porze.Chłopak z trudem przełknął ślinę.- Nie, szeryfie.- Głos mu drżał, a twarz miał poszarzałą, jakby w ogóle dziś nie spał.- Jeden z kowbojównie żyje.Gabe od razu spoważniał.Chwycił strzelbę i wskazałbarmanowi drzwi.- Kto taki? - zapytał już na dworze.Roscoe wziął głęboki oddech, jakby walczył z własnąsłabością.- Niejaki Russ Hawking.Zajmował trójkę.Gabe skinął głową i przyśpieszył kroku.Pamiętał tegomężczyznę.Nigdy nie robił na nim zbyt dobrego wrażenia, chociaż był to raczej ścichapęk, który wszczynaławantury po większej dawce alkoholu.Kiedy znalezli się w saloonie, Gabe wbiegł na schody,pokonując po dwa stopnie naraz.Drzwi do trójki stałyotworem.W środku dostrzegł doktora Honeywella i Slade'a.Cheri czekała na niego przed drzwiami, jakby chciała o coś zapytać.Gabe pokręcił głową i wszedł do środka.Doktor odwrócił się na chwilę w jego stronę, a potem kontynuowałbadanie ciała.Szeryf stanął obok niego i oparł strzelbęo podłogę.- I co tam, doktorze? - spytał.- Tylko jedna rana kłuta w piersi - odparł Honeywell.- Aż dziwne, że od tego umarł.Pewnie był zbyt pijany,żeby wołać o pomoc.A może nie miał siły.Musiało go toboleć jak jasna cholera.Gabe przeglądał się przez chwilę leżącemu na podłodzeciału.Wszystko dookoła było powalane krwią.Tuż kołoręki leżał zakrwawiony klucz, a szkarłatny szlak ciągnąłsię aż do drzwi.- Myśli pan, że czołgał się w stronę łóżka?Doktor skinął głową.- Pewnie wyrwał nóż z rany, co spowodowało jeszczewiększy upływ krwi - wyjaśnił.- A potem być może próbował zatrzymać zabójcę.Kiedy się nie udało, zaczął sięcofać.Nie mam pojęcia, dlaczego nie wyszedł na korytarz,ale umierający nie myślą logicznie.Pewnie mu się wydawało, że jutro wszystko będzie w porządku.- Mówi pan, że rana nie była głęboka? To dziwne.Jeśliktoś chciał go zabić, powinien uderzyć jeszcze raz - rzekłz namysłem Gabe.- Zabójca chciałby mieć pewność, żeofiara nie ujdzie z życiem.To nie ma sensu.Stary lekarz spojrzał na niego swoimi bystrymi oczami.- Może coś go spłoszyło?- Możliwe.- Gabe potarł czoło, a potem obejrzał się,ale Slade'a już nie było w pokoju.Zapewne uznał, że jegodalsza obecność nie jest konieczna.- Nie wie pan może,czy ten Hawking grał z kimś w pokera? Może ktoś na dolezauważył, że wygrał masę forsy.Doktor wzruszył ramionami.- Nie pytałem Slade'a, ale to bardzo prawdopodobne.Gabe pochylił się i sprawdził kieszenie kowboja.Z jednejwyciągnął zwitek banknotów.Było tego prawie sto dolarów.Doktor zmarszczył krzaczaste brwi.- Jedną teorię możemy odrzucić - mruknął.Gabe skinął głową i włożył banknoty do kieszeni swojej koszuli.Powinien jak najszybciej przekazać je najbliższej rodzinie.Doktor sapnął ciężko i podniósł się z podłogi.Gabe jeszcze przez chwilę oglądał uważnie ciało, a potem wstałi rozejrzał się po pokoju.Wyglądało na to, że wszystkojest na swoim miejscu, poza.- Niech pan popatrzy, doktorze.Wczoraj wieczorembyło bardzo ciepło, a mimo to okno jest zamknięte.I tona zasuwkę, więc nie mógł go zamknąć wiatr.Doktor skinął głową.- Też to zauważyłem.W środku był straszny zaduch.- Powachlował się ręką.- To znaczy, że zabójca nieuciekł przez okno.To wskazówka, że ktoś mógł go widzieć, kiedy wychodził z pokoju.- Albo do niego wchodził - dodał Gabe, a potemwskazał pełną butelkę whisky i pustą szklaneczkę, stojącena wiekowej komodzie.- Czyż nie tego potrzebuje przedsnem prawdziwy mężczyzna? - Uśmiechnął się ironicznie.Honeywell pokiwał głową.- Tego i jakiejś ciepłej kobietki - dodał.Szeryf zaczął sprawdzać szuflady komódki, ale wszystkie bez wyjątku były puste
[ Pobierz całość w formacie PDF ]