[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Martin przeszedł przezporośniętą zielenią esplanade i znalazł się w maleńkim ogrodzie,którego ścieżki prowadziły do budynku szpitalnego.Przychodziłtutaj raz w tygodniu od trzech lat.* Maison de Solenn instytucja dla nastolatków z problemami od dwunastudo dziewiętnastu lat, powstała z inicjatywy Bernadette Chirac.Nazwa Solennpochodzi od imienia córki słynnego dziennikarza Patricka Poivre-d'Arvora, któraw wieku dziewiętnastu lat popełniła samobójstwo.144Hol szpitala był przestrzenny i jasny: sześć tysięcy metrów kwa-dratowych zalanych światłem, z jasnym parkietem i bardzo wyso-kim sufitem, z którego zwisały wielkie afisze informujące o życio-wych problemach nastolatków.Martin czuł się dziwnie dobrze w tym miejscu, które przypomi-nało wszystko oprócz szpitala: wielkie przestrzenie, przezroczystefasady, wokoło mnóstwo zieleni, to wszystko kazało zapomnieć, żeprzebywa się w miejscu zamkniętym.Poszedł od razu na trzecie piętro poświęcone w całości terapiikulturalnej.Znajdowały się tu biblioteka multimedialna, kuchnia,sala taneczna, sala muzyczna, studio radiowe.Martin w niewiele co wierzył, ale wierzył w uzdrawiającą mocsztuki, we wpływ kultury na podniesienie poczucia własnej warto-ści, w to, że akt tworzenia może być tarczą broniącą przed przeciw-nościami losu.Zajrzał przez drzwi do studia malarskiego. Witaj, Soniu. Cześć, Martin.Przyszedłeś za wcześnie! odpowiedziałamłoda kobieta w białym fartuchu.Serdecznie pocałowała go w policzek i dała znak, żeby wszedłdo sali, w której pełno było dzieł jej podopiecznych.Za każdymrazem Martin czuł się poruszony siłą emocjonalną tych prac: nie-spokojne obrazy, nad którymi unosił się cień śmierci, gipsowe anio-ły pocieszyciele, niszczycielskie demony, odlewy chudych ciał145młodych anorektyków, robione w momencie ich przyjęcia do szpi-tala, potem te same ciała pół roku pózniej, po powrocie do normal-nej wagi i normalnych kształtów.Miało się wrażenie, że pośrodkutej sali ostro ścierają się ze sobą anioł i diabeł w pojedynku, któregorezultat wcale nie jest oczywisty.Tak jak w życiu. Martin, czy możesz mi pomóc przestawić te stojaki?Młody policjant chętnie ruszył do pomocy. Czy ona jest już po konsultacji? zapytał. Tak, czeka na ciebie na górze. Chodz ze mną. Martin, przecież jesteś dorosłym mężczyzną! Muszę ci coś powiedzieć, Soniu.Sonia poszła za nim i kiedy stanął przy windzie, zawołała: Schodami, ty leniu! Ostatni stawia obiad w restauracji!Zanim jeszcze skończyła mówić, wbiegła na schody prowadzącew kierunku tarasu na dachu, przeskakując po dwa stopnie naraz.Martin z trudem ją dogonił i przycisnął do ściany. Muszę ci coś powiedzieć. %7łe mnie kochasz? Ale wiesz, że to niemożliwe, mam narze-czonego. Och, przestań się wreszcie wygłupiać. Puścił ją. Co chcesz mi wyznać? %7łe wyjeżdżasz? Ale nie mnie musisz146to powiedzieć, tylko jej.Musisz powiedzieć Camille.*Martin spotkał po raz pierwszy doktor Sonię Hajeb, szefa klinikii psychiatrę dziecięcego trzy lata wcześniej, kiedy przyszła do nie-go do gabinetu w biurze CBWPZ.Była szczupłą, młodo wyglądającą brunetką z włosami związa-nymi z tyłu głowy gumką.Niewiele starsza od niego, miała na so-bie dżinsy i skórzaną kurtkę.Mieszkała w Saint Denis i mogłabybyć jego siostrą, której nigdy nie miał.Praca jej polegała na walce z anoreksją, bulimią, depresją i in-nymi rujnującymi zdrowie zachowaniami prowadzącymi nastolat-ków do samobójstw.Od jej pierwszych słów poczuł, że jest kimś wyjątkowym. To, co zamierzam ujawnić, jest całkowicie zakazane przezprawo i potępiane przez etykę lekarską.Spodobał mu się ten wstęp zdradzał siłę i determinację kobie-ty. I szczerze panu powiem, że ryzykuję swoje stanowisko. Dlaczego więc pani to robi? Ponieważ wydaje mi się, że to bardzo pomoże pewnej małejdziewczynce.Martin zmarszczył brwi.Nie rozumiał, w jaki sposób to mogłojego dotyczyć.147 Czy pamięta pan Camille?Wzruszył ramionami. Znam niejedną Camille. Może, Casanovo, jeśli chodzi o kobiety, ale mnie chodzi opięcioletnią dziewczynkę.Martin zamknął oczy na sekundę.Na sekundę, w ciągu której poczuł w żyłach pulsowanie adrena-liny.Na sekundę, podczas której wszystko nagle powróciło do niego.*Zima 2000 roku.Dzielnica Luth, na północy Gennevilliers.Rzędy długich dwudziestopiętrowych mrówkowców.Pada drobny deszcz, brudny, szary.Jest dopiero piąta po połu-dniu, a już prawie zapadła noc.Granatowy peugeot 309 zatrzymuje się z piskiem opon pod bu-dynkiem C.Martin jest jednym z trzech policjantów, którzy przyjechaliprzesłuchać przyjaciółkę aresztowanego dealera narkotyków.Pukado drzwi, recytując zwyczajowy tekst.Nikt nie odpowiada.Jegokolega wyłamuje zamek.Z bronią w ręku Martin wchodzi domieszkania jako pierwszy.Kobieta leży na materacu.Ma gorączkę, rozszerzone zrenice,pocięte żyły na nadgarstkach.Szlafrok jest mokry od krwi i moczu.Obok niej leży przygotowana domowym sposobem fajka wodna dopalenia cracku: plastikowa butelka coli z wetkniętym do szyjki148długopisem, który służył za słomkę.Martin podchodzi do kobiety,koledzy dzwonią po karetkę.Rozumie od razu, że jest zbyt pózno:kobieta odchodzi.odchodzi.Gdy przyjeżdża lekarz, już nie żyje.Przeszukanie mieszkania nie przynosi nic konkretnego: trochęmarihuany, trochę mieszanej kokainy, parę bryłek cracku.Gówniany dzień.Powrót do Nanterre, do komisariatu.Papierkowa robota, dokoń-czenie procedury, mdłości, nastrój beznadziei, chęć znalezienia sięgdzieś indziej.Powrót do domu, niemożność zaśnięcia, uczucieprzemijalności życia, ostatnie spojrzenie kobiety, której obraz goprześladuje.Gówniana noc.Martin wstaje, bierze samochód i jedzie w kierunku przedmie-ścia: obwodnica, Saint Ouen, Gennevilliers, dzielnica Luth.Wysia-da z samochodu i przez chwilę spaceruje po osiedlu.Zaczepia pod-pierających ściany bloków młodocianych bandziorów, zadaje parępytań, idzie do mieszkania zmarłej.Szuka sam nie wie czego, prze-trząsa sypialnię, kuchnię, ubikację, szuka, szuka, schodzi na dół,zatrzymuje się na klatce, sprawdza skrzynki pocztowe, sufit w win-dzie, szuka, szuka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]