[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.miasto gorących zródeł leżące na wulkanicznej górskiej wyspieKiusiu.To wspomnienie nastroiło nas nostalgicznie.Tak, byliśmy rów-nież szczęśliwi, beztroscy, i to wcale nie tak dawno.Aurore przerwała tę w połowie krępującą, w połowie uroczą ci-szę, przepraszając za zachowanie Rafaela Barrosa.Dzwoniła tej no-cy, żeby dowiedzieć się o moje zdrowie, ale nie było mnie w pokoju.Podczas gdy portier wynosił jej walizki, szybko opowiedziałem, coprzydarzyło się Billie.Słuchała mnie z zainteresowaniem.Wiedzia-łem, że jej matka zmarła w wieku lat trzydziestu dziewięciu z powo-du zbyt pózno odkrytego raka piersi i że ta nagła śmierć spowodowa-ła, iż Aurore stała się w pewnym stopniu hipochondryczką, a w każ-dym razie, że zamartwiała się każdym swoim przeziębieniem i kata-rem swoich bliskich. To wygląda poważnie.Zabierz ją natychmiast do specjalisty.Jeśli chcesz, mogę ci kogoś doradzić. Tak? Kogo? Profesora Jeana-Baptiste'a Clouseau: to wyjątkowy diagno-styk.Rodzaj francuskiego doktora House'a.Jest ordynatorem oddzia-łu kardiologicznego w jednym z paryskich szpitali.Pracuje nadsztucznym sercem.Jeśli powiesz, że przychodzisz ode mnie, napewno cię przyjmie.259 Czy to twój były kochanek?Wzniosła oczy do nieba. To meloman, który często przychodzi na moje koncerty.Jakgo zobaczysz, zorientujesz się, że to nie żaden Hugh Laurie! Ale toprawdziwy geniusz.Nie przerywając rozmowy, włączyła blackberry i zaczęła szukaćnumeru Jeana-Baptiste'a Clouseau. Prześlę ci go na twoją komórkę! oznajmiła, wsiadając dotaksówki.Portier zamknął za nią drzwi, a ja patrzyłem, jak samochód od-jeżdża w kierunku masywnej bramy, która strzegła wjazdu do kom-pleksu hotelowego.Po przejechaniu pięćdziesięciu metrów samo-chód zatrzymał się, Aurore wysiadła, podbiegła do mnie i musnęłamoje usta swoimi, po czym podała mi wyjętego z kieszeni iPoda iwetknęła mi do uszu słuchawki.Na ustach czułem smak jej języka, w głowie dzwięczała mi mu-zyka i słyszałem słowa piosenki, którą wybrała.Była to według mnienajpiękniejsza piosenka Elvisa, którą jej podarowałem, kiedy byli-śmy wystarczająco zakochani, żeby sobie ofiarowywać wzajemnienasze ulubione melodie.Maybe I didn 't treat youQuite as good as I should haveMaybe I didn't love youQuite as often as I could haveYou were Always On My MindYou were Always On My Mind*260Może cię nie doceniałem,Może nie dość cię kochałem,Lecz o tobie wciąż myślałem,Lecz o tobie wciąż myślałem.28.PróbaCzytelnik to właściwie główny bohateropowieści, na równi z autorem bez niegonic się nie dzieje.ELSA TRIOLETJak to możliwe, żeby w hotelu była tak wspaniała biblioteka?Najwyrazniej z hojności bogatego szejka skorzystała nie tylkoklinika.Najbardziej uderzająca była anachroniczna, elitarna stronatego przybytku: wyglądał on jak biblioteka prestiżowej angielskiejszkoły, a nie hotelu, do którego ludzie przyjeżdżają na wakacje.Ty-siące dzieł w eleganckich okładkach zdobiło półki umocowane po-między kolumnami w stylu korynckim.W tym przytulnym, nastro-jowym wnętrzu ciężkie rzezbione drzwi, marmurowe popiersia istare boazerie przenosiły gości w inną epokę.Jedynym ustępstwem wobec dnia dzisiejszego były najnowocze-śniejsze komputery wbudowane w meble z orzechowego drewna.Kiedyś marzyłbym o pracy w takim wnętrzu.Nigdy nie miałemswojego pokoju.Lekcje odrabiałem zamknięty w toalecie, z deską na262kolanach zastępującą blat biurka i w kasku murarskim na głowie,żeby przytłumić krzyki sąsiadów.Bibliotekarka w okrągłych okularach, moherowym swetrze iszkockiej spódnicy również wyglądała, jakby przybyła tu z innegoświata.Kiedy pokazałem jej listę książek, do których chciałem zaj-rzeć, wyznała, że jestem pierwszym czytelnikiem tego dnia. Goście wakacyjni wolą plażę od lektury Hegla!Uśmiechnąłem się dyskretnie, a ona podała mi stos książek i ku-bek gorącej meksykańskiej korzennej czekolady.%7łeby móc czytać przy świetle dziennym, usiadłem niedaleko jed-nego z wielkich okien, obok globusu Coronellego, i nie zwlekając,zabrałem się do pracy.*Atmosfera była sprzyjająca.Ciszę przerywał tylko odgłos prze-wracanych kartek i łagodny szelest stalówki przesuwającej się popapierze.Na stoliku przed sobą miałem pootwierane zródła, którezgłębiałem podczas studiów, a więc: Czym jest literatura? Jeana-Paula Sartre'a, Lector in fabuła Umberto Eco i Słownik filozoficznyWoltera.W dwie godziny zapisałem dziesięć stron.Byłem w swoimżywiole: pośród książek, w sprzyjającej refleksji atmosferze spokoju.Znów poczułem się profesorem literatury. O cholera! Zupełnie jak na uniwersytecie! wykrzyknął Milo,pojawiając się nagle w dostojnej auli.Wyglądał jak słoń w składzieporcelany.263Rzucił torbę na jeden z klubowych foteli i zajrzał mi przez ramię. No, znalazłeś coś? Może mam plan działania, pod warunkiem że zgodzisz się mipomóc! Pewnie, że ci pomogę! Musimy więc poprzydzielać sobie role rzekłem, zakręcającpióro. Ty musisz wrócić do Los Angeles i spróbować odnalezć tenostatni egzemplarz.Wiem, że to będzie piekielnie trudne, ale jeśli ion zostanie zniszczony, Billie umrze, to pewne. A ty? Ja zabiorę ją do Paryża i umówię wizytę u lekarza, którego po-leciła mi Aurore.Mam nadzieję, że zahamuje postęp choroby, aleprzede wszystkim.Zebrałem razem notatki, żeby jak najprzystępniej przedstawićMilowi moje plany. Przede wszystkim.? Muszę napisać trzeci tom, żeby odesłać Billie do jej fikcyjne-go świata.Milo zmarszczył brwi. Nie za bardzo rozumiem, w jaki sposób napisanie trzeciegotomu to jej umożliwi.Wziąłem do ręki notatnik i na wzór doktora Philipsona spróbowa-łem zebrać razem najważniejsze punkty swego wywodu. Zwiat realny to ten, w którym żyjesz ty, żyję ja i Carole.Toprawdziwe życie, prawdziwe pole naszego działania, które dzielimyz innymi, takimi jak my istotami ludzkimi. Zgoda. Po przeciwnej stronie mamy świat wyobrazni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]