[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prosty farmer po wyroku, jej kochanek.Niemiły ucisk w żołądku wzmógł się jeszcze.Dlaczego ukrywała tenzwiązek? Dlaczego tak jej zależało na zachowaniu tajemnicy? Gdyby sięnie upierała, nie odbierałaby teraz niepokojących anonimowych telefonów.- Widziałam twoją furgonetkę, ale nie sądziłam, że zastanę cię akurattutaj.- Sztywne, oficjalne słowa, nawet w jej uszach zabrzmiały fałszywie.- Madeleine prosiła, żebym wzmocnił przyporę przy północnejścianie, właśnie kończę.- Zmrużył oczy, jego twarz przybrała poważnywyraz, jakby chciał dociec, co Allyson czuje, co myśli.Ludzie go niedoceniają, przemknęło jej przez głowę.Nie dostrzegają jego życiowejmądrości i dojrzałości.Pamiętała, że był tak samo poważny i zasępiony,kiedy zdarzył się wypadek w Dzień Niepodległości.- Słyszałem o Lillian iHenrym.Wszystko już w porządku?Allyson kiwnęła głową.- Idę właśnie do nich.- Ludzie już gadają.- Będą gadać, to nieuniknione, ale mam nadzieję, że media nie rzucąsię na nas.Lillian ma dopiero jedenaście lat, Henry dwanaście, niechciałabym, żeby ich imiona pojawiły się nagle we wszystkichwiadomościach.- Ludzie będą chcieli wiedzieć, dlaczego nie byli pod stałą ochroną.140R S- Nie byli.Kropka.I nie będą, chyba że okaże się to absolutniekonieczne.Tutaj takiej konieczności nie było.- Głos się jej łamał, do oczunapłynęły łzy.- Musze już iść.Pit oparł się o stylisko łopaty.- A co z tobą? Wszystko w porządku?- Tak - przytaknęła machinalnie.- Chciałabym.- Powstrzymała łzy,zniżyła głos.- Chciałabym, żebyś ze mną poszedł, ale to.Nie możesz.Uniósł łopatę i wbił ją w ziemię, jakby nie dotarły do niego słowaAllyson.Pit słyszał tylko to, co chciał.- Powiedz tym swoim łapserdakom, że gdyby się nudzili i znowuchcieli dać nogę, to ja znajdę dla nich jakieś zajęcie.Allyson stała, wahała się.Pit zajął się robotą, dawał jej szansę, byodeszła niepostrzeżenie.Nie chciał rozmawiać na temat ich związku, nieteraz, ale wiedziała, że czekał na wyjaśnienia.Miał do tego prawo.Od jejzaprzysiężenia minęły już dwa tygodnie, a ona ciągle nie zdecydowała, jakpowinna postąpić, jak zachować się wobec Pita.Wiedziała tylko, że tęskniza nim, pragnie go duszą i ciałem.Ruszyła w stronę Stonebrook.Nawet w pierwszych miesiącach pośmierci Lawrence'a nie czuła się tak strasznie samotna jak w tej chwili.Samotna, obolała, zrozpaczona.Ale w dużej mierze sama była temu winna,poddała się emocjom, z którymi nie potrafiła sobie teraz poradzić.Przeszła przez niewysoki kamienny murek, minęła pole i ruszyłaścieżką przez młodniak porastający zbocze wzgórza.Przeskoczyła przezstrumyk, lądując miękko na wilgotnym mchu.Po chwili dopadły jąkomary.Gdzieś niedaleko dzięcioł stukał pracowicie w pień drzewa.Dopieroteraz dotarło do niej, że jest zupełnie sama i wolna, nikt jej nie pilnuje i nie141R Sobserwuje.Szła na spotkanie z dziećmi i najbliższą przyjaciółką.Jakie tonormalne, zwyczajne, pomyślała z uśmiechem.ROZDZIAA JEDENASTYSam pił już trzecią poranną kawę i słuchał z zadowoleniem, jak Karatłumaczy się przed bratem.Kilka razy dawała znaki Samowi, żeby poszedłsobie do bawialni, ale on nie ruszał się od kuchennego stołu, chociażwątpił, żeby zdołała mu uciec.O świcie wymiotowała.Usłyszał ją, stanął pod drzwiami łazienki,zapytał, czy może jakoś pomóc, ale kazała mu wynosić się do diabła.Teraz czuła się chyba lepiej, w każdym razie na śniadanie zjadła dwatalerze owsianki na mleku.Kawa musiała stać otwarta co najmniej rok, bo smakowaławyjątkowo obrzydliwie.Kara zapewniła Jacka, że nie ma już jego colta 45, ale nie omieszkałamu przypomnieć, że, owszem, potrafi posługiwać się bronią.Jestprawniczką.Ma trzydzieści cztery lata.Doskonale radzi sobie sama,od momentu kiedy wyjechała na studia.Potrafi podejmować decyzje bezpomocy brata.Jack, podobnie jak Sam, nie dał się przekonać, co można było łatwoprzewidzieć, ponieważ Kara zdawała się nic nie rozumieć.Od momentu,kiedy usłyszała, że mali Stockwellowie uciekli z letniska, zachowywała sięjak osoba pozbawiona piątej klepki.Albo rzeczywiście była niepoczytalna,albo coś ukrywała.Sam opowiadał się za tym drugim.Pod wieloma142R Swzględami przypominała mu Jacka.Obydwoje byli rozsądni do bólu izdrowi na umyśle, ale kiedy chodziło o ich najbliższych, budziła się w nichchorobliwa nadopiekuńczość i trzymali buzię na kłódkę.Kara kochałaLillian i Henry'ego, dziedziców fortuny Stockwellów, potomstwo nowejpani gubernator stanu Connecticut.Dwa płowowłose aniołki, które nawidok Sama zapytały rzeczowo, czy zamierza je aresztować.- Jack chce z tobą rozmawiać.- Kara podała mu słuchawkę i stanęłana środku kuchni z rękoma założonymi na piersi.Miała na sobie czarnelegginsy i białą koszulkę.- Rozmawiałeś z Susanną - powiedział Sam do słuchawki.- Kara coś ukrywa.Owszem, ukrywała.Sam nie miał zamiaru zwierzać się Jackowi, żedwa tygodnie wcześniej spędził noc z jego siostrą, Jack i tak był jużwściekły.Samolot, pistolet, Stockwellowie.Susanna nic mu nie powie, nie dlatego, by kogoś kryć.Po prostuwychodziła z założenia, że rzecz wykracza poza obszar zainteresowańJacka, mówiąc inaczej, nic mu do tego, z kim sypia jego siostra.- Masz mój pistolet? - dopytywał się Jack.- Mam.- Kiedy Allyson Stockwell zabierze dzieci?- Powinna tu być lada chwila.Jacka nie zadowoliła ta odpowiedz.- Kara wciskała ci kit o poufnych informacjach i prawach klienta?- Nadal wciska.- Mogę wsiąść w pierwszy samolot, jeśli uważasz, że się przydam.- Przy odrobinie szczęścia powinniśmy być dzisiaj wieczorem w SanAntonio - uspokoił przyjaciela Sam.Jack chrząknął gniewnie.143R S- Nie licz na to.Opiekuj się nią, okay?- Jasne.Kara zaklęła pod nosem, a Sam upił łyk kawy.Jakoś nie potrafiłwykrzesać z siebie współczucia dla zruganej przez brata pani mecenas.- Gdybyś zadzwoniła do niego, jak tylko te dzieciaki pojawiły się uciebie, gdybyście polecieli normalnym, liniowym samolotem, gdybyś niezabrała pistoletu.Nie dała mu dokończyć.- Na lotnisku przywitałaby nas gromada ochroniarzy.Dowiedzielibysię, jakim samolotem lecimy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]