[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Awięc - mówił znów głośno - tak jak to ju\ wcześniej zaplanowałem, wziąłem się do lektury gazet,któreś waćpan zgromadził.- Doszedł pan do jakichś wniosków? - zapytałem coraz bardziej zainteresowany.- A jak\e! - twarz szlachcica rozciągnęła się w uśmiechu.- Imaginuj sobie waćpan, \e zarazpo sprzeda\y mojego obrazu pewien dziennikarz napisał artykuł pod tytułem: Zapomnianearcydzieła znów w cenie! Z wykrzyknikiem, imaginuj sobie, w liczbie mnogiej, na pierwszejstronie! A przecie\ sprzedano wonczas jeden obraz zaledwie, zaiste znakomity, ale jeden.I to zacenę trochę mo\e zbyt wysoką, ale jeszcze nie przesadną, jak się to pózniej działo.Ergo,spekulowałem dalej, komuś zale\ało, aby atmosferę podgrzać, umysły niezdrowym płomieniemzapalić, gorączkę trumienną wywołać.Primo: obraz ukradł i na nieuczciwej aukcji sprzedał,secundo: dziennikarza pewnikiem podjudził, by zamęt słowami swymi uczynił, co w efekciedoprowadziło do tertio, czyli auctio magna i pańskiego pryncypała uwięzienia.- Więc znalazł pan tego dziennikarza.- Znalazłem.Szczęście mieliśmy, bo z woja\y zagranicznych dopiero co wrócił.Poszedłemdo niego i od razu podejrzanym mi się wydał, bo.- Był piegowaty - wtrąciłem z przekąsem.W rzeczy samej.Jakem ju\ panu wspomniał, u księdza Chmielowskiego o tym czytałem.Codo tego człowieka - Mieszkowski wrócił do głównego nurtu opowieści - wziąłem go na sposób.Wiesz dobrze, \e lato idzie, a wraz z latem dziennikarzom tematów brakować zaczyna, więcej majączasu na ogórków jedzenie ni\ do gazet pisanie i stąd porę tę sezonem ogórkowym nazywają.Dziennikarz ów te\, zdawało mi się dawno o niczym ciekawym nie pisał.Opowiedziałem mu zatemtrochę o sobie, o swym rodzie i o tym, jaką to wspaniałą kolekcję portretów trumiennych posiadam.Jeszcze nie do końca ludziom z głów trumienna gorączka wywietrzała, więc zaraz sięciekawością zapalił, magnetofon na stół postawił i jął mnie przepytywać: a dlaczego jak szlachcicbarokowy się ubieram, a skąd u mnie takie malarstwem staro\ytnym zainteresowanie, jak ludzie namnie reagują gdy w kontuszu po mieście przechadzam się? Na koniec zapytał, czy kolekcję mojąobejrzeć mógłby? Oczywiście! - ja na to. Jedzmy zaraz do mego mieszkania!- A więc tak sprowadził go pan do mojej kawalerki?- Wybacz mi waszmość, \em tak gościnności twej zacnej nadu\ył, ale szybko myśleć104musiałem i nic lepszego mi do głowy nie przyszło.Do Złotej go przecie\ zaprosić nie mogłem.Daleko, a czas nam teraz drogi.- Co było dalej?- Dziennikarz, hajdamaka, umysł miał lotny i ledwieśmy do mieszkania weszli, zwąchał, comu szykujemy.Ale za pózno ju\ dla niego było.Maciek drzwi zawarł i ciałem własnym zasłonił, aja niecnotę spętałem i na spytki wziąłem.Najpierw wypierał się wszystkiego i policją mnie straszył.Ale ledwie buciki mu zzułem i kuchenkę na gaz pokazałem, zmiękł trochę w hardości.Milczałjednak uparcie.Tedy, innego wyjścia z sytuacji nie widząc, lekko mu nó\kę przypaliłem.Zawyłdziko, a \e jestem człowiek gołębiego serca, ogień zgasiłem i grzecznie go spytałem, czy ochotyczasem większej do rozmowy nie nabrał.Głowy kiwaniem potwierdził i powiedział, \e zaiste trzy dni przed aukcją, na której obraz mójzłodzieje sprzedali, zjawił się u niego pewien człowiek i interes zaproponował.Jeśli artykułnapisze, mówił ów człowiek, podług zaleceń, które on mu przedstawi, nagrodzon będzie wycieczkązagraniczną do ciepłego kraju.Przystał na to chciwy gryzipiórek.Znałem ju\ więc powód, dlaktórego artykuł powstał i siać zamęt począł, nie wiedziałem jednak ciągle, kto za sznurki pociągał,spytałem więc o to \urnalistę.Początkowo twierdził, ścierwo, \e nie wie, \e człowieka tego nie zna,\e wtedy w redakcji po raz pierwszy na oczy go zobaczył.Ale dziwnie mu warga drgała, gdy się takzarzekał, ladaco, zbyt często wzrok odwracał, za nos się co chwila łapał, co jak wiadomo kłamstwajest oznaką.- To te\ wyczytał pan u Benedykta Chmielowskiego? - ironizowałem.- Nie - rzekł pan Mieszkowski powa\nie - to akurat u społecznych psychologów.Zdębiałem.Coraz częściej miałem wra\enie, \e pan Mieszkowski tylko udaje schizofrenika,który wierzy, \e jest barokowym szlachcicem.Ale po co by to robił?- Kłamstwo jego przejrzawszy - kontynuował szlachcic - jeszcze raz grzecznie zapytałem, czymnie nie zwodzi.Pomachał głową w zaprzeczeniu.Ja na to raz trzeci o to\ samo go pytam: Czy miprawdę waszmość mówisz? A patrzę na niego spokojnie, chocia\ stanowczo, wzrokiem goświdruję, do prawdy wyjawienia zmusić próbując.Nie zdało się to na wiele.Uparty był, niecnota, ipary z ust nie puścił. W takim razie - rzekłem mu, westchnąwszy - skoro się waćpan upierasz,inaczej będziemy musieli porozmawiać. Oczy na mnie wybałuszył, a zobaczywszy, \e nogę jegoobna\oną w rękę biorę, a na Maćka głową kiwam, \eby go do ziemi przyciskał, wrzasnąłwniebogłosy, jakbyśmy go ze skóry obdzierali.- Nie dziwię się.Po tym co mu zrobiliście, mógł się spodziewać, \e obdzieranie będzienastępne w kolejce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]